Tekst może zawierać spojlery
Nowy rok nie jest dla mnie udany pod względem growym. Obecnie mamy połowę kwietnia, zaraz połowa roku, a ja ukończyłem raptem dwie gry. Rok w rok przechodzę większy bądź mniejszy zastój z grami wideo. Próbowałem się przełamać za sprawą DB Kakarot, CTR, MK 11, ale żadna z nich nie dała mi odpowiednio dużo frajdy by znów zniknąć w otchłaniach wirtualnego świata, który pozwala nam doświadczać wiele rewelacyjnych przygód. Gry to nie tylko bezmózgowe klepanie w przyciski na padzie, ale to wie każdy z graczy.
Długo czekałem, aż znów poczuje tą nieodpartą chęć zagrania w jakiś tytuł i oddania mu się w 100%. Stało się! Najnowsze Star Wars-y dały mi to czego poszukiwałem od prawie 5 miesięcy!
Lubię Gwiezdne Wojny, ale nie jestem ich wielkim fanem. Nie zrozumcie mnie źle, całe uniwersum uważam za cholernie ciekawe, ale nie oglądałem wszystkich filmów. Stąd też nie uważam się za ich fana, ot po prostu lubię i tyle. Na pobranie się Upadłego Zakonu z PS Store musiałem poczekać raptem kilka chwil tzn. 20h ze względu na mojego cudownego dostawce internetu. Zawrotna prędkość 3Mb/s pokazała swój ostry pazur, ale już wszystko wróciło do normy. Trochę sobie poczekałem. Nadszedł moment na wciśnięcie ikonki za pomocą przycisku “X”, wtedy nastąpiła moja przygoda z rudym padawanem. Po ponad 20h już prawdziwym Jedi.
Start gry to wybór poziomu trudności oraz obeznanie gracza ze sterowaniem postacią. Swoją przygodę odbyłem w trybie “Rycerz Jedi”, który uważam za bardzo fajnie wyważony poziom. Pozostałych dwóch nie próbowałem.
Walka sprawia wrażenie Soulsowej, ale takową nie jest. Nie giniemy tu często. Potyczki z przeciwnikami sprawiają nam kłopoty i wymagają od nas refleksu oraz przemyślenia naszych działań. Musimy zdecydować kogo z grupki napastników wyeliminować jako pierwszego, aby na spokojnie walczyć z resztą. Nie będzie wskazana bójka w zwarciu, gdy za naszymi plecami lecą do nas pociski z blasterów. Schemat na utarczkę znajdzie każdy i to w bardzo szybki sposób.
W ciągu pierwszych 30minut uczymy się wspinaczki, poznajemy przyjaciela naszego rdzawego bohatera oraz podziwiamy dosyć przyjemne widoki w drodze do celu. Wiadomo jak to w takich sytuacjach bywa, zawsze pójdzie coś nie tak.
Nasz bohater używa mocy by ratować kompana, po czym chwilę później na miejsce dociera Imperium i poszukuje byłego Jedi. Fabuła jest przyjemna w odbiorze i stanowi fajne tło do rozgrywki. Przyznam się, że na początku nie zwracałem dużej uwagi na motyw przewodni naszej przygody przez co miałem mały problem. Chodzi o to, że nie wiedziałem po co latam z planety na planetę. Znany był mi tylko główny wróg mojej przygody.
Z biegiem czasu dostrzegałem coraz więcej podobieństw do najnowszych odsłon Tomb Raidera, Uncharted, God of War czy właśnie wcześniej wspomnianej produkcji From Software.
Punkty medytacji przeniesione niczym ogniska ze znanych nam gier. Możemy tam odpocząć (odzyskujemy wtedy całe zdrowie wraz z apteczkami zwanymi w tej grze jako stymy) oraz wydać zdobyte punkty doświadczenia. Zastanawia mnie tylko jedna sprawa, której nie wyjaśniają twórcy. Dlaczego podczas odzyskiwania sił przez naszego śmiałka wszyscy wrogowie odradzają się i tkwią w tych samych miejscach.
Nocni bracia (jedni z wrogów w grze) w dużej mierze przypominają przeciwników z najnowszej odsłony przygód Kratosa. Samo podróżowanie między planetami jest zbliżone do tego z God of War.
Podczas brnięcia z fabułą do przodu co jakiś czas dane jest nam uczestniczyć w retrospekcjach Cala. Uczymy się za ich sprawą, a w zasadzie przypominamy sobie jakie moce posiada nasz padawan. Spowalnianie czasu, odpychanie wrogów, przyciąganie rzeczy/wrogów do siebie, odbijanie pocisków przy pomocy miecza świetlnego.
Wspomnieć warto o mapie, która jest tragiczna. Wielokrotnie za jej sprawą nie wiedziałem, gdzie jestem. Często brnąłem na czuja do miejsca docelowego. Złożoność mapy nie pozwalała na łatwe dojście do celu, wręcz przeciwnie.
W grze nie mogło zabraknąć walk z większymi i mocniejszymi przeciwnikami. Gwarantuje wam, że są one wymagające i nie raz będziecie musieli je ponawiać. Obserwacja ruchów i ataków jakie wykonuje agresor jest kluczowe. Po analizie znajdujemy jego słaby punkt i moment w jakim wykonuje atak. Odpowiednie wyczucie czasu na unik wraz z dobrze wymierzonym momentem ataku skutkuje owocem triumfu.
Najlepsze starcie przypisuje tutaj dla Gorgary, która była zjawiskowa!
Wcześniejsze 2 produkcje o tematyce Gwiezdnych Wojen były bardzo słabe, brakowało tam miecza świetlnego jakiejkolwiek fabuły oraz radości dawanej przez samą grę.
Upadły Zakon daje mi to czego chciałem najbardziej. Ciekawą historię, dużych przeciwników, moce, którymi władają tylko rycerze Jedi. Piękną muzykę wraz z wisienką na torcie jaką stanowi Miecz świetlny!
Idealne odwzorowanie dźwięku z możliwością modyfikacji na wzór miecza Dartha Maula robi robotę. Personalizacja nie wpływa w żadnym stopniu na rozgrywkę, ale możemy dostosować go pod swoje wizualne predyspozycje. Początkowo twórcy oddają nam do dyspozycji wyłącznie trzy kolory: Pomarańczowy, Zielony i Niebieski. Po ponad połowie gry, gdy miecz ulega zniszczeniu i odnajdujemy kryształ, który umożliwia nam jego naprawę możemy wybrać jeden z wielu kolorów. Wybrałem różowy. Skoro idziemy w takim kierunku, że nasz bohater jest rudy to i miecz świetlny może być różowy. Żartuje oczywiście nic do rudych nie mam, żeby nie wylała się fala hejtu na moja osobę.
Ostateczna walka z dziewiątą siostrą doprowadzała mnie do szaleństwa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio męczyłem się tak długo z ostatnim bossem! Ponad 2,5h rozgrywki i non stop napis “Nie Żyjesz”. Potyczka wymagająca jak jasny pierun, poszerzenie słownika bluzg o minimum 30 nowych sformułowań gwarantowane. Gra uczy i bawi.
Wejście Vadera po pokazaniu siostrze, gdzie jej miejsce w szeregu było rewelacyjne! Styl w jakim wszedł na salony był potężny i obrazujący, kto jest prawdziwym rzeźnikiem! Uwielbiam go!
Upadły Zakon nie wprowadza nic nowego do świata gier wideo. Wykonany jest dobrze. Posiada wszystko czego oczekujemy od gry bardzo dobrej. Żaden aspekt nie został zepsuty. Widać inspiracje innymi tytułami co grze wyszło na dobre. Skoro już coś brać, to tylko od najlepszych.
Brakuje mi gier w tym uniwersum, nie strzelanek czy gier z otwartym światem. Właśnie tych korytarzowych historii, gdzie wszystko jest dobrze połączone w spójna całość. Być może ciepły odbiór ze strony graczy oraz recenzentów pokaże EA, że warto robić gry dla pojedynczego gracza, a nie tylko nastawiać się na aspekt mikrotransakcji i multiplayera.