Nie jest to żadna tajemnica, zagadka czy sekret - wszystkie gry ze stajni FROMSOFTWARE to mój absolutny przysłowiowy konik. Są to tytuły które chłonę garściami, oddając się im w całości i bez reszty. wyobraźcie sobie więc moją reakcje, kiedy Sony wreszcie potwierdziło plotki i doniesienia, które przelewały się przez Internet niczym ścieki przez Warszawę po awarii Czajki.
Przecieki które dotyczyły jakoby znane z odtwarzania gier studio: BluePoint zajmowało się remake’iem Demon’s Souls. Oszalałem, z resztą pewnie nie tylko ja. Kultowy tytuł z 2010 roku, który błyszczał na PlayStation 3 teraz miał pojawić się jako exclusive nowej generacji Sony. Bez zastanowienia rzuciłem się na nią jak szczerbaty na suchary, oto czego doświadczyłem.
Ten "Przyjemniaczek" przywita Was już na wstępie gry.
Dla wielu Demon’s Souls kojarzy się z początkiem jednej z najgłośniejszych serii, której to kolejne odsłony konsekwentnie stawiane były wśród najlepszych gier roku, w którym były wydane. Cała ta przygoda zaczęła się już dużo wcześniej w przypadku wydanego na pierwsze PlayStation: King’s Field. Wszystkie te gry z Japońskiej stajni łączy charakterystyczny klimat, piekielny poziom trudności, a nawet nazwy przedmiotów broni czy imiona NPC. Całość składa się tak naprawdę na jedno wielkie uniwersum, będące jednocześnie osadzonym w kilku różnych światach. Zupełnie jak w przypadku M&Msów, każdy ma inny kolor, ale smakują tak samo. Co więc czyni akurat te odsłonę aż nadto kultową?
Jesteście na to gotowi?
Na pierwszy rzut oka może się Wam wydawać, że fabularnie gra nie oferuje zbyt wiele, jednak za kurtyną gęstej mgły skrywa się kawał dobrej i starej jak świat opowieści o rządzy władzy i konsekwencjach jakie idą za decyzjami od których nie ma odwrotu. Przenieśmy się więc do Boletarii, królestwa posiadającego niejedną tajemnice i legendy o jakich Wam się nie śniło. Nie ratujemy tutaj pięknej księżniczki z opresji ani nie stajemy w obronie pałaców, królów i władców. Stajemy naprzeciw plagi demonów, która spowiła świat mgłą i więzi dusze mieszkańców tętniącej niegdyś życiem krainy. Przed laty władca Boletari, król Allant chcąc sprowadzić na siebie ponadczasową chwałę, dobrobyt i wieczność, przebudził potężne zło. „Przedwiecznego” Demona, który oferował nieograniczone możliwości każdemu kto podda się jego woli. Chyba nietrudno się domyśleć jak to wszystko się potoczyło? Zamiast bogactwa, ląd spowiła mgła niosąca szaleństwo, dusze mieszkańców zostały uwięzione, a każdy kto próbował przeciwstawić się demonicznej fali, poległ z kretesem. I wtedy wchodźmy my, cali na bia…. Yyy nie zaraz, wtedy do gry wkracza nasz bohater, ostatnia nadzieja Boletari.
Gra opowiada wiele hitorii, ale odkryć je musicie sami.
Całą resztę opowieści musimy poznać na własną rękę, a jej zakończenie zależeć będzie od nas. FROMSOFTWARE przyzwyczaiło swoich fanów, że historie opowiedziane w ich grach nie są wykładane na stół, a Japończycy nigdy nie grają z nami w otwarte karty. Skomplikowaną układankę poznajemy zagłębiając się w opisy przedmiotów, lokacji, rozmawiając z nieżelaznymi bohaterami, a całościowy obraz powoli i mozolnie układa się nam w głowie jak puzzle. Zabieg ten zachęca do zanurzenia się w świat gry, do okrycia tego co ma do zaoferowania, ale również pozostawia pole do popisu naszej wyobraźni, bo ostateczna interpretacja to kwestia indywidualnego podejścia. Jest to jedna z cech, za które jedni z nas kochają te Japońskie produkcje, a inni ich nienawidzą.
Są w tej grze bossowie, których zapamiętacie na długo.
Kiedy już przejdziemy przez bardzo fajny i zaawansowany kreator postaci, stworzymy swojego bohatera (lub bohaterkę), możemy wyruszyć na pole bitwy i stanąć oko w oko z hordami demonów i potężnymi bossami. Cel misji jest prosty, zgładzić bestię, zebrać ich duszę, a ostatecznie uwolnić Boletarie od Przedwiecznego. Proste prawda? No to ruszajcie do akcji, ale czy jesteście gotowi na umieranie? Na latającego pada, nienormowany poziom stresu, pot na rękach i satysfakcję jakiej nie da Wam żadna inna gra? Każdy chyba wie, że wygórowany poziom trudności to wizytówka produkcji od FROMSOFTWARE, te gry nie wybaczają błędów, kostucha czeka na nas każdym kroku, potwory zamiatają nami podłogę, kiedy tylko mają na to ochotę, a lekkie potknięcie może być równoznaczne z koniecznością powtarzania całego etapu. Kluczem do sukcesu w tego typu przedsięwzięciach jest cierpliwość, akceptacja śmierci jako naturalnego elementu gry, dystans, taktyka i nauka na błędach. Demon’s Souls tak naprawdę jest jedną z łatwiejszych pozycji w swojej soulsowej rodzinie, ale o tym za chwilę.
I gdzie tu jakakolwiek sprawiedliwość?
Gra oferuje sporą swobodę nie tylko w przemierzeniu światów, ale i w kwestii rozwoju postaci, doboru ekwipunku czy ostatecznie działań jakie podejmiemy. Z Nexusa który pełni rolę HUBa możemy udać się do 5 całkiem różnych krain, gdzie czekają na nas wyzwania, zastępy wrogów, bossowie oraz misje poboczne o których istnieniu mało uważni gracze mogą się nawet nie dowiedzieć. W trakcie rozgrywki, zabijając przeciwników nasz dzielny bohater zdobywa dusze, które służą rozwojowi postaci. Odpowiednia ich ilość pozwala na podniesienie wybranych statystyk. Jest w tym wszystkim jeden „malusieńki” haczyk. Awansować możemy tylko w Nexusie, a żeby przenieść się do niego musimy przemierzyć całą planszę i pokonać bossa na końcu etapu. Jeśli zginiemy, stracimy całość zebranych dusz, zabici wrogowie powrócą do życia, a my będziemy musieli rozpoczynać całą lokację od początku. Jedna jedyna szansa na odzyskanie zebranego bogactwa, to dotarcie w jednym kawałku do miejsca, w którym nasza postać zakończyła swój żywot i odnalezienie swojej plamy krwi. Jeśli nam się to nie uda, wszystko co do tej pory zdobyliśmy przepadnie bezpowrotnie. Druga możliwość to wzięcie nóg zapas, kiedy już osiągniemy pułap potrzebny do wskoczenia na wyższy level i powrót do początku lokacji skąd bezpiecznie wrócimy do Spójni, jednak trzeba się liczyć z tym, że w tym przypadku wszyscy nieprzyjaciele również powrócą do życia, czyhając na naszego protagonistę. Tak źle i tak niedobrze, witajcie więc w zaczarowanym kole śmierci i powtarzania etapów, w szaleńczym i brutalnym Dniu Świstaka.
Nowe odsłony starych bossów zachwycają.
W przypadku rozwoju postaci, klasy czy ekwipunku, Demon’s Souls oferuje pokaźne pole do manewru. Można zagrać magiem, potężnym wojownikiem z wielkim mieczem, łotrem ze sztyletem czy hybrydami klas. Można puścić wodzę fantazji i posługiwać się jednocześnie łukiem i magią lub rzucać cuda, biegając przy tym w najcięższym osprzęcie. Wszystko zależy jaką taktykę obierzemy i jaka metoda okaże się skuteczna w naszym przypadku. Sprzętu jest mnóstwo, miecze, kosy, topory, fisty, tarcze, zbroje, pierścienie i cały wachlarz wspomagaczy. Do naszej dyspozycji oddano też system craftingu i ulepszania broni. Jedyny minus tej zabawy jest taki, że w przeciwieństwie do kolejnych odsłon soulslike’owej rodziny w pierwotnej produkcji nie mamy możliwości zresetowania statystyk i rozdania punktów od nowa, musimy więc, mieć na uwadze, aby roztropnie dysponować punktami podczas awansu.
Przeciwnicy również nie zostają w tyle.
Sama walka bardziej przypomina bokserski pojedynek, gdzie przeciwnicy wyprowadzają jeden cios lub krótką serię, przechodząc następnie do obrony. Podobnie jest w przypadku Demon’s Souls. Starcia są dość wolne, na pierwszy rzut oka toporne, jednak chwila nieuwagi to wszystko czego potrzeba, aby wąchać kwiatki od spodu, ale wystarczy tez jeden krótki odpowiedni moment, aby rozłożyć przeciwnika na łopatki. Zapomnijcie o desperackiej szarzy i okładaniu potworów na ślepo. Trzeba być czujnym jak ważka bowiem jeden błąd kosztuje więcej niż obecnie konsole PlayStation 5 na Allegro.
Wszystko zależy jak już wspominałem od taktyki jaką obierzemy, chociaż nie da się ukryć, że kitranie się za tarcza i używanie magii dystansowej to jedno z najlepszych rozwiązań dla poczatkujących graczy. Wrogowie są zróżnicowani i dysponują przeróżnymi atakami. Starcia są niesprawiedliwe i dają popalić, zwłaszcza jeśli damy się otoczyć, ściągając na siebie więcej niż dwóch przeciwników, wtedy można już pożegnać się z żywotem i odłożyć pada. „Najprzyjemniej” wypadają bossie, są oni dość wolni, ślamazarni i z reguły bardzo łatwi do ubicia, często takie starcie to zwyczajna formalność, chociaż kilku elegancików potrafi napsuć krwi. Biorąc całość w jeden worek można śmiało stwierdzić, że po kilku godzinach męczarni, gra robi się jakby przyjaźniejsza i jest to zdecydowanie dobra część na początek przygody z Soulsami, później już nie ma tak kolorowo.
Jak myslicie na ile groźny może być taki monument?
Wśród mechanik gry pojawia się jedna dość kontrowersyjna i skomplikowana z którą gra nawet nie ma zamiaru zaznajomić graczy. W oryginale na PS3 w pudełkach z grą mogliśmy znaleźć instrukcję, w której jak to bywało przed laty, szczegółowo opisano wszystko co gracz powinien wiedzieć. W tym właśnie kluczowy dla rozgrywki system Światła i Mroku, o którym piszę niżej. W remake’u takowej zabrakło przez co pozostawieni zostaliśmy samym sobie i ktoś kto pierwszy raz podchodzi do Demon’s Souls może złapać się za głowę, krzycząc WTF?!
Tendencje: Tendencja świata, tendencja postaci - są to zmienne które mają bardzo istotny wpływ na przebieg rozgrywki. Mogą one zmierzać w kierunku światła lub mroku. W zależności od osiągniętej tendencji w świecie gry otwierają się nowe przejścia, pojawiają się inne questy, bohaterowie, sprzęt czy NAWET bossowie. Jak zmieniać te tendencje, co na nią wpływa? W produkcji od BluePoint nikt nie raczył nam nawet o tym wspomnieć. Shame! Jeżeli zaś macie pytania z tym związane, napiszecie do mnie, chętnie odpowiem. Jest to zbyt wiele to zbyt wiele informacji, aby rozwodzić się nad tym tutaj.
Gra potrafi zachwycić.
A jak wypada pierwszy exclusive Sony pod względem technicznym? BluePoint dołożyło wszelkich starań, aby wiernie odwzorować grę z 2010 orku i udało im się to perfekcyjne. Do tej pory uważałem Remake’i Resident Evil i Final Fantasy za idealne odświeżenie produkcji sprzed laty. Teraz jednak to właśnie Amerykanie za sprawą Demon’s Souls pokazali branży jak powinno się to robić. Lokacje są wierne oryginałowi w każdym stopniu. Grafikę podrasowano tak że mucha nie siada. Gra wygląda przepięknie, pokazując część możliwości nowej generacji. Dopracowano każdy szczegół, każdy ciemny zakątek pełen jest tajemnic i sekretów. Wygląda to cudownie, a pracuje jeszcze lepiej. Płynność, animacje, brak jakichkolwiek błędów. Absolutnie nie mam się do czego przyczepić. No może chociaż trochę szkoda, że nie zachowano oryginalnej ścieżki dźwiękowej, bo tamta jednak wypadała odrobinę lepiej to i tak soundtrack można dopisać do listy plusów tego tytułu.
Przechodząc powoli ku końcowi. Demon’s Souls to pierwszy exclusive na PlayStation 5, który dla pewnych graczy będzie tylko odgrzewanym kotletem, ale dla innych perełką zwiastującą nowe czasy. Ale jeśli Sony ma mi serwować takie kotlety to będę je łykać w ciemno. Gra pełna bólu i cierpienia, pełna niesprawiedliwej, nierównej walki, ale za to jak satysfakcjonująca. Remake spotęgował klimat świata gry, przeskoczył poprzeczkę. Mroczny świat Dark Fantasy pochłania i nie wydaje reszty, jeśli raz wkroczycie do Boletari zostaniecie tutaj na długo, wycierpicie swoje, będzie się modlić o checkpoint, będziecie wyłączać konsole w gniewie tylko po to by za chwilę znów rozpocząć cykl życia i śmierci. Wszystko po to by na koniec z bananem na gębie doświadczyć satysfakcji z finału i uczucia, że dotrwaliście do końca wyzwania jakim jest Demon’s Souls. A jeśli ciągle Wam mało wrażeń to tryb PvP, czyli Inwazje innych światów przywitają Was z otwartymi rękami a tam czekają Was starcia z innymi weteranami które są absolutną wisienką na demonicznym torcie!