Wampiry, strzygi, wilkołaki, latające poczwary, sowieccy żołnierze przerobieni na maszyny do zabijania, człowiek ze śmigłem zamiast głowy, mężczyzna mogący kontrolować metal, szalony lalkarz, czy rybo-człowiek o paskudnej gębie niczym Uma z trzeciego Wiedźmina. Gdyby nie zdjęcie i tytuł tekstu, dalibyście wiarę, że mowa tutaj o najnowszej odsłonie Resident Evil? Capcom w tym roku poruszył niebo i ziemię, wzburzając fanów i graczy na całym świecie. Trzeba przyznać, że Japończycy, musieli być bardzo pewni swego, obierając całkowicie odmienny kurs dla swojej flagowej serii. Tym sposobem zaserwowano nam XX wieczną wioskę pełną tajemnic zamiast zafajdanych krwią oraz flakami, ciemnych opanowanych przez zombie ulic Raccoon City i podziemnych nowoczesnych laboratoriów. Jak to wyszło w praktyce? Zaczynajmy więc!
Nikt nie był na to gotowy.
Resident Evil VIII o podtytule Village to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z części siódmej. Po wstrząsających doświadczeniach jakie spotkały Ethana i jego żonę Mię w pewnym domu na zadupiu w Luizjanie, rodzina Wintersów próbuje na nowo ułożyć sobie życie w Europie. Traumatyczne przejścia niestety nie pozwalają o sobie zapomnieć, dając się we znaki szczególnie Ethanowi, który nie potrafi poradzić sobie z tym co stało się trzy lata temu. Na domiar wszystkiego Mia zdaje się całkowicie ignorować bolączki męża, a ich nowo narodzona córka ma problemy ze zdrowiem. Ostatecznie wszystkie te zmartwienia okażą się niczym w porównaniu z tym z czym przyjdzie im się zmierzyć. Pewnego na pozór zwykłego wieczoru w ciągu kilku sekund powróci koszmar, na nowo wciągając Ethana w desperacką walkę o życie. Jednak tym razem stawka będzie o wiele wyższa. W skutek dramatycznego obrotu spraw, które wbiły mi szczękę w podłogę już w pierwszych 30 minutach gry, nasz protagonista znajdzie się w dziwacznej wiosce, bynajmniej nie po to by świętować coroczne dożynki.
Odwiedź tę osadę jeżeli masz odwagę.
Rozległa Rumuńska (prawdopodobnie) osada, przypominająca mieścinę z końca XX wieku obudzi niepokój nie tylko w Ethanie, ale i w graczach. Już na wstępie poczujecie klimat zaszczucia, od pierwszych kroków towarzyszyć Wam będzie uczucie niepokoju, od pierwszych minut strach przyklei się Wam do pleców, nie odpuszczając ani na chwile. Szybko i boleśnie Ethan przekona się, że osada, nad którą góruje rozległe zamczysko, niejedno ma imię i skrywa niejedno zagrożenie. Szukając córki, bohater zmierzy się ze sługami tajemniczej Matki Mirandy, stojącej na czele krwiożerczej i okrutnej „Rodziny Adamsów” która w wydaniu Capcomu nie będzie czarną komedią. Warto zaznaczyć, że Lady Dimitrescu wraz z córkami, które promowały grę w obszernej kampanii marketingowej to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej o wiele większej niż ta która boleśnie zakończyła miłość Jacka i Rose. W Village przyjdzie nam zmierzyć się w sumie z piątką potężnych antagonistów a każdy z nich to osobna opowieść i inne lokacje do przemierzenia. Ale o tym za chwilę.
Klimat, klimat, klimat!
Gra pozostała wierna schematom utartym przez serię Resident Evil na przestrzeli lat. Ubite szlaki, w których bohaterowie serii czują się najlepiej rzucają się w oczy już od pierwszych minut rozgrywki. Przemierzanie ciemnych i brudnych korytarzy w poszukiwaniu znajdziek czy kolejnych elementów kluczy, idealnie zazębiają się z walką o przetrwanie przeciwko hordzie nieobliczalnych wrogów. Przetrzepywanie szafek, kolekcjonowanie dokumentów, z których dowiadujemy się coraz to więcej o sytuacji panującej w okolicy, znakomicie współgra z elementem grozy w podziemnych lochach, w których widoczność ogranicza się do minimum a prym sprawują lęk, strach i przekonanie, że na pewno nie jesteśmy w tym pomieszczeniu sami. Zagadki logiczne może i nie „straszą” trudnością, ale jest ich całkiem sporo co po części wynagradza ich braki w Remake’u Nemesisa. Cała ta otoczka grozy powoduje traumatyczne momenty, przeraża i napędza spiralę obaw czy aby nie lepiej będzie olać wszystkie ukryte sekrety i w histerii spierdzielać na drugi koniec korytarza.
Nie zabrakło też wizytówki serii, która do niedawna poszła w zapomnienie, mowa tu o ucieczce przed Lady Dimitrescu snującej się po zamku, wróć! w zasadzie to Ethan snuje się po fortecy zamieszkałej przez 4 żądne krwi wampirzyce, zakłócając ich codzienną egzystencję. Nic więc dziwnego ze „dziewczyny” za wszelką cenę próbują pozbyć się szkodnika niczym karalucha w spiżarni. Wiem też, że wielu z Was martwi fakt ciągłej ucieczki przed chodzącą za nami krok w krok trzy metrową wampirzycą - nie martwcie się, to tylko krótki epizod.
Village to Resident Evil z krwi i kości.
Od pierwszej zapowiedzi po premierę aż do dziś w Internecie rozbrzmiewa temat czy Village zasługuje na miano Rezydencji Zła. Zasługuje i wybaczcie mi trywialność wypowiedzi, ale uparcie będę bronić tej tezy. NIE chodzi tu o postać Chrisa Redfielda, logo parasolki i zielone roślinki (które de facto po części straciły właściwości lecznicze). Zaczynając od jak wspomniałem wyżej utartych przez serię schematów po chociażby jednostkę kultu którą mieszkańcy Wioski darzą Matkę Mirandę, a którą mogliśmy już niejednokrotnie obserwować w grach Capcomu. „Ósemka” broni się przez mechaniki otwierania kolejnych przejść, czy uzyskiwania kluczy, przez charakterystyczne backtrackingi, survivalową walkę, ograniczenia ekwipunku (które w od jakiegoś czasu niestety, a może stety zostały znacznie uproszczone i nie okłamujmy się dostosowane do obecnych czasów). Także przez starcia z kolosalnymi bossami, ucieczkę przed stworami krętymi wąskimi korytarzami itd. A co najważniejsze, nie podlega wątpliwości, że Resident Evil to seria o eksperymentach nad bronią biologiczną, wirusami oraz innymi „glutami” i o tym właśnie jest ósma odsłona. Całej tej tezie doskonale dowodzi wizyta w jednym z końcowych pomieszczeń, która idealnie sprzęga Mirandę, wydarzenia z wioski oraz z część 7 i 8 z pewną charakterystyczną postacią (której fani serii nie mają prawa nie znać) układając kostkę Rubika w kilku szybkich ruchach. Co więcej rzucając ogrom światła na fabułę calusieńkiej serii gier liczącej sobie kilkanaście odsłon.
Widać różnice w sposobie trzymania broni przez Ethana.
Ethan Winters, jak dowiadujemy się na początku gry - przeszedł szkolenie bojowe pod okiem służb BSAA, a co za tym idzie stał się bardziej zaprawiony w boju niż w poprzedniej części. Sprawnie operuje różnego rodzaju bronią palną, jest bardziej pewny siebie i zdeterminowany. W jego władanie, a do naszej dyspozycji oddano pistolety, rewolwer, strzelby, karabin automatyczny, snajperkę czy granatnik - standardowy pakiet każdego Residenta. Uzbrojony po zęby bohater staje naprzeciw przeróżnym maszkarom których różnorodność w stosunku do siódemki jest naprawdę zdumiewająca. Nie ma tutaj czarnych mazistych stworów na jedno kopyto, nie ma też ciągnących się za serią zombie. Za to otrzymaliśmy lykanów, wilkołaki, sowieckich żołnierzy przerobionych na przedziwne maszyny do zabijania, opętanych mieszkańców wioski, gargulce i inne stwory pragnące rzucić okiem na to co Ethan ma w środku. Design potworów na myśl przywodzi typowe japońskie fantazje o krwiożerczych brzydalach, których nie powstydziłby się sam Shinji Mikami, o bossach nie wspominając.
One już czekają...
Gra doskonale wyważa elementy walki z eksploracją, dzieląc czas pomiędzy te dwa najważniejsze aspekty praktycznie po równo. Jedynie w końcówce robi się z tego lekkie Call of Duty Zombie i gra traci wypracowany wcześniej klimat. Podobne zdarzenie obserwowałem chociażby w The Evil Within, gdzie srogi horror przeobraził się w krwawą sieczkę tuż przed napisami końcowymi. Na szczęście jest to tylko kilkanaście minut z około 10cio godzinnej gry więc przebaczam. Bądź co bądź Village pozostał typowym survivalem z walką o każdy pocisk. Dodano jednak kilka udogodnień dla graczy takich jak ja, których nie bawi już masochizm i liczenie amunicji :D. Możliwość tworzenia pocisków i powracający sklep co prawda to żadna nowość w serii gier, ale potężne ułatwienie rozgrywki. Casuale zadowolą się bardzo łatwym poziomem trudności w trybie easy, który nikomu nie sprawi problemów, a wymagający gracze będą mogli przebierać w trybach wysokiego lotu i bonusach odblokowywanych za wybitne osiągnięcia. Jedno jest pewne, nudzić się nie będziecie.
Lokacje zachwycaja.
Gra toczy się na podzielonej na 5 dużych obszarów mapie, gdzie czekają nas różnorodne, cudownie zaprojektowane lokacje oraz potężni przeciwnicy. Dostęp do kolejnych obszarów odblokujemy wraz z postępami, zdobywając coraz to nowe klucze czy narzędzia, czyli dokładnie tak jak bywało to do tej pory w grach Capcomu. Nie zabrakło też ukrytych pomieszczeń i opcjonalnych zagadek do rozwiązania, zakamuflowanych skarbów i dodatkowych broni, które znacznie wzmocnią naszego bohatera. Jednakże, aby dobrać się do sprytnie zamaskowanych cacuszek będziecie musieli ruszyć mózgownicą i wytężyć szare komórki oraz wzrok. Jak nietrudno się domyśleć, finał każdej z lokacji to emocjonujące starcie, wymagające od nas sprytu i umiejętności survivalowych. Tak, bossowie to kolejny mocny atut najnowszej odsłony serii (z resztą nie tylko tej). Nie dość, że każdy z antagonistów opowiada własną historię to każdy z nich jest inny, zróżnicowany, ma swoje pobudki i cele a walka z nim wiąże się z nie lada wyzwaniem.
Ależ to wygląda!
Idźmy dalej w tych dywagacjach na temat horroru hmm? idealnego? Czy ja to naprawdę powiedziałem? Cóż pora wyciągnąć argumenty. Do niedawna sam ubolewałem nad zmianą kamery TPP na FPP w Residencie. Cierpiałem, ale pogodziłem się z nią przy siódemce, w ósemce zaś zmieniam zdanie całkowicie. Widok z pierwszej perspektywy pozwala na wiele więcej projektantom, zarówno otoczenia jak poziomów i postaci. Ciasne wąskie korytarze, mocno ograniczona widoczność, zakamarki, odgłosy za plecami, wszystko to napędza szalony pociąg strachu, który każe nam spierniczać, gdzie pieprz rośnie nie oglądając się za siebie. W przypadku kamery zza pleców Ethana efekt ten w życiu nie byłby tak wygórowany i ucierpiałby na tym najmocniejszy aspekt gry, mianowicie jej gęsty klimat. Cóż więcej rzec? Taka prawda. Village znakomicie buduje napięcie, potęgowane mrożącą krew w żyłach ścieżką dźwiękową. Różnorodność lokacji zadziwia, a rozdział w domu lalkarza to jeden z najlepszych epizodów jakie widziałem w grach wideo, serio. Mrok, psychodela, krew, jumpscare’y, co dziwne mała ilość flaków i to cholerne zaszczucie, migające światła, tajemnicze postacie, gra cieni, lub zwyczajne momenty, w których obserwujemy tylko strzępki wydarzeń jak np. scenka, w której wchodząc za winkiel budynku z drugiej strony widać jedynie ciągnące się po ziemi zwłoki. Brr ciaryyyy. Czuje je na plecach do teraz.
Zasnęliście? dobra dobra, już kończę nie martwcie się. Jednak przed podsumowaniem należy poruszyć jeszcze temat warstwy technicznej. Ale nie ma co tu dużo się rozpisywać. Gra na PS5 wygląda fenomenalnie, działa płynnie i co najważniejsze nie posiada błędów. Projektanci wykonali kawał dobrej roboty, ludzie odpowiedzialni za optymalizacje również, całość Z A C H W Y C A. Ścieżka dźwiękowa podsyca ogień w klimatycznym kominku, ba w piecu! Nieustanne odgłosy, trzeszczenie starych ścian, piski, krzyki, dochodzące z każdego zakątka zwiedzanych pomieszczeń doskonale współgrają z tym co oglądamy na ekranie. Choćbym chciał to naprawdę ciężko mi się do czegokolwiek przyczepić. Może jedynie czas gry liczący około 10 godzin z lizaniem ścian wielu graczy nie powali na łopatki to dla mnie był on wystarczający, aby nacieszyć się rozgrywką.
Zmierzając ku końcowi: Wiocha to najlepszy Resident Evil od czasów genialnych części 1-3. Do niedawna nie wierzyłbym w to, że to powiem, ale Village bije na głowę poprzedniczki i broni się w każdym aspekcie. Rozpoczynając od rewelacyjnej, filmowej i wciągającej fabuły, która znakomicie łączy się z calutką serią, po mechaniki strzelania, eksploracji, rozwiązywania zagadek czy starć z bossami. W Village zagrało dosłownie wszystko. Nastrój i gęsta atmosfera zachwycają na każdym kroku. Strach towarzyszy nam od początku do końca. Opowieść Ethana posiada najwięcej zwrotów akcji w serii i nie pozwala się od siebie oderwać. Walka satysfakcjonuje, eksploracja nagradza. Mówcie co chcecie, ale moim zdaniem jest to Resident Evil z krwi i kości i nigdy, przenigdy jako wieloletni fan serii, ptfu jako fan serii od początków jej istnienia nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że z Village z RE wspólną ma tylko postać Chrisa i logo Parasolki - toż to bzdura! I może i jest trochę zbyt wcześnie, aby wyciągać takie wnioski, ale na ten moment nie zapowiada się, aby jakakolwiek gra w 2021 roku zdołała odebrać Wiosce nagrodę GOTY. Capcom - czapki z głów, owacja na stojąco! 10/10! I oby powstawało więcej takich gier!