Opublikowano przez PlayStation Freak dnia 22.04.20 godz: 15:00
FINAL FANTASY 7 REMAKE - RECENZJA!

FINAL FANTASY 7 REMAKE - RECENZJA!

Pamiętam jak nieco ponad rok temu, w styczniu 2019 nie mogłem wyjść z zachwytu po ograniu nowej wersji Resident Evil 2. Jeśli czytaliście moją recenzje to wiecie, że nazwałem go wtedy remakiem idealnym. Stwierdziłem, że Capcom pokazał światu jak odświeża się gry. Przygodę Claire i Leona przeniesioną na konsole ósmej generacji typowałem do gry roku. Nie mniejszy entuzjazm towarzyszył mi podczas tegorocznej gonitwy Nemesisa za Jill. Jednak tutaj odczucia bywały skrajne, o czym możecie przeczytać na blogu.  Dlaczego o tym mówię w recenzji Final Fantasy 7 Remake? Jest to bardzo istotne, ponieważ zdanie, którym otworze ten tekst wielu może się nie spodobać. 
Po tym co pokazał Capcom ciężko było mi wyobrazić sobie lepszy restart, odświeżenie, remake czy reboot serii, jednak po 45 godzinach spędzonych w Midgarze powiem jedno. Square Enix pozamiatało, a Capcom powinien pochylić czoła, pogratulować i zastanowić się nad sobą. 

 

Final Fantasy 7 powróciło w wielkim stylu.

 

Kto mnie zna dobrze wie, że fanem serii nigdy bym się nie nazwał, moimi ulubionymi częściami są te najstarsze. Turowe 8 bitówki bez udziwnień (FFIV - you know :*). Jeśli chodzi o samą siódemkę to braknie mi palców, aby policzyć moje podejścia do gry. Za każdym razem odbijałem się od niej niczym  piłeczka ping-pongowa podczas finału ITTF China Open. Ostatnio jednak przemogłem się i na potrzeby recenzji liznąłem zaledwie kilka godziny oryginału. Oficjalnie więc można powiedzieć, że moja przygoda z Finalami zakończyła się na części VI i od tamtej pory nawet nie ciągnęło mnie do serii, która na przestrzeni lat stała się marką kultową. Sama siódemka wyniesiona przez fanów na piedestał ciekawiła i intrygowała. Jednak ja nie mogłem i pewnie nadal bym nie mógł, gdyby nie prawie całkowicie zmieniona formuła gry, której w remake’u bliżej do nowego God of War aniżeli typowego jRPG, ale o tym za moment.

 

Cloud cieszy się sporą popularnością wśród kobiet.

 

Wracając więc do początku, Midgar - nowoczesne miasto przyszłości w którym, jeśli masz pieniądze to pławisz się w luksusach. Niestety, jeśli ich nie masz to nie zasługujesz nawet aby oglądać niebo i snujesz się po slumsach tuż poniżej ośmiu platform metropolii na których życie wygląda zupełnie inaczej. Elektro-korporacja Shinra sprawuję twarde rządy, manipulując ludźmi, utrzymuje wszystko w ryzach. Syndykat korzysta z życiodajnej energii zwanej Mako, którą pozyskuje za pomocą reaktorów zasilających metropolie, nie bacząc na szkody jakie wyrządza planecie. Bogaci zapomnieli już o mieszkańcach żyjących pod platformami supernowoczesnego miasta a biedni nie pamiętają już koloru nieba. Jednakże grupa śmiałków uznanych za eko-terrorystów Avalanche, dla których ratowanie planety jest misją priorytetową postanawia położyć kres działaniu Shinry począwszy od wysadzenia jednego z ośmiu reaktorów. To właśnie podczas misji w sektorze trzecim poznajemy naszych bohaterów, którzy nie cofną się przed niczym a ich z pozoru proste przesłanie uruchomi reakcje łańcuchową, której nie będzie można już zatrzymać. Wplątując się w wojnę z Shinrą zapoczątkują coś co na zawsze odmieni ich życia, a także losy całego świata. 

 

Starcia robią wrażenie.

 

Choć cały remake to zaledwie wstęp do prawdziwej gratki dla fanów fabularnych bomb to nie można zarzucić Final Fantasy 7, że nic się nie dzieje. Wzbogacona zawartość w stosunku do oryginału przedstawia wydarzenia żonglując chronologią pierwowzoru. Pełno w niej spoilerów które w grze z 1998 wydarzyły się dużo później. Przykładowo ikonicznego Sephirotha oglądamy na ekranie już po około 15 minutach rozgrywki. Postacie jak Wedge, Jessie i Biggs przestały po prostu być członkami Avalanche a stali się istotnym elementem historii, a dzięki remakowi poznaliśmy ich znacznie bliżej. 

 

Powracają wspomnienia.

 

Główne postacie to absolutny majstersztyk. Wyśmienicie napisane charaktery, zawdzięczamy już produkcji z przed ponad 20 lat.  Cloud, Barret, Tifa i Aertih (czy jak kto woli Aeris) to ikony swoich czasów na miarę aktorów serialu Beverly Hills 90210. Najemnik - Cloud, dla którego z pozoru liczą się tylko pieniądze, za wykonanie roboty zażąda kasy nawet od sierot z domu dziecka. Jest byłym członkiem elitarnego oddziału Shinry o nazwie SOLDIER składającego się z modyfikowanych za pomocą Mako super żołnierzy. Kolejny to typowy zawadiaka z Bronxu, czarnoskóry przywódca grupy, który w miejsce amputowanej dłoni wyposażył się w potężny karabin maszynowy. Barret ma twarde dupsko, jest zaborczy, wybuchowy i zrobi wszytko by chronić planetę, jednak, kiedy widzi swoją ośmioletnią córkę mięknie niczym masło w gorącej wodzie.  Tifa to dawna przyjaciółka Clouda z dzieciństwa, która namówiła go do wsparcia misji i przyłączenia się do Avalanche. No i Aertih, infantylna kwiaciarka, na którą główny bohater wpada „zupełnie” przypadkiem… To właśnie ona odegra najważniejszą rolę w całym tym przedsięwzięciu. Fabuła gry celuje zarówno w weteranów jak i nowych graczy. Zachwyca, intryguje i wciąga od pierwszych minut, ale to również zasługa pierwotnej wersji przygód Clouda.

 

Nowy system walki jest naprawdę rewelacyjny.

 

Dobra przejdźmy do tego co chyba Was czytających ciekawi najbardziej. Mechanika, nowa, stara, pół na pół. Jak to wyszło, jak się gra i co najważniejsze jak się walczy. Pierwsza myśl jaka przychodziła mi do głowy, kiedy zaczynałem zabawę to tryb Classic. Po chwili namysłu postawiłem na nowe rozwiązania, ba na rewolucje jakiej doświadczyła gra i prawdę mówiąc dość szybko wpadłem jak śliwka w kompot. Model starć w czasie rzeczywistym jest mega szybki, a w połączeniu z turowym staje się efektowny, dynamiczny i co najważniejsze satysfakcjonujący. Na ekranie dzieje się tyle że ciężko nadążyć. Skupienie i błyskawiczne reakcje są kluczowe, aby przechylić szale zwycięstwa na swoja korzyść. 

 

Podczas starć można się na pocić.

 

Bohaterowie dysponują dwoma rodzajami podstawowych ataków, coś na wzór szybkiego i silnego którymi ładujemy paski ATB umożliwiające użycie skilli, czarów czy itemków. Nie zabrakło Limitów i Summonów dodających dodatkowego pier…. yyy dodatkowego kopa. Podczas szybkiej sieczki rozporządzamy naprawdę szerokim wachlarzem zagrań i umiejętności. W trakcie zmagań możemy dowoli przełączać się między członkami drużyny i atakować wrogów wybranymi atakami lub skorzystać z taktycznej pauzy. Dobra strategia w grze wciąż jest kluczem do zwycięstwa aczkolwiek jak już wspominałem nowej wersji FF7 jest bliżej do typowej gry akcji, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w większej części jest slasherem z krwi i kości aniżeli japońskim RPGiem. Nie tylko walka, ale i sama eksploracja daje nam wrażenie, że gramy w nowego God of War, w którym Kratos zapuścił włosy i zafarbował je na blond. Nie wiem jak Wy, ale ja to kupuję. Nowa odświeżona mechanika walki pozwoliła mi w pełni cieszyć się zabawą bez uczucia znużenia podczas prowadzenia starć w systemie turowym. Szybko, efektownie i efektywnie. 

 

Summony teraz towarzyszą nam w walce przez dłuższy czas.

 

Gra składa się z 18stu naprawdę długich rozdziałów. Każdy z nich przepełniony jest całą masą różnorodnych  przeciwników i potężnych bossów, którzy potrafią zdrowo napsuć krwi. Znajdziecie też kilka naprawdę prostych zagadek i sekwencji a’la QTE które nie będą wymagać większego wysiłku.
Podstawowa eksploracja opiera się na typowych liniowych mapach. Do celu zazwyczaj prowadzi nas jedna droga z kilkoma odnogami, gdzie znaleźć można trochę skarbów. W trzech rozdziałach natomiast, gra zmienia się w mały open world i zasypuje nas questami pobocznymi, mini grami i daje nam swobodę działania, pozwalając odpocząć od intensywnego ciągu wydarzeń głównej fabuły. 
Midgar nie jest dużym światem pełnym tajemnic i znajdziek. Midgar to kilkanaście plansz o różnych rozmiarach od mikroskopijnych pomieszczeń po rozlegle korytarze pełne przeciwników. Twórcy zadbali o każdy detal i bardzo cieszy oko dość spora zgodność niektórych lokacji z oryginałem. Sektor 7, Seventh Heaven czy kościół w którym Cloud ponownie spotyka Aertih zostały znakomicie odwzorowane i w momencie uderzają z kosmiczna siłą w nostalgie graczy ukazując nam dokładnie te same sceny co w 1998 roku. 

 

Kto w dzieciństwie nie wzdychał do Tify?

 

Rozwój postaci za to nie będzie obcy graczom znającym serie. Poza klasycznym lvl up’em podnoszącym statystyki mamy możliwość skorzystania z Materii stworzonych z Mako. Umieszczenie tej kolorowej kuli w broni czy wyposażeniu skutkuje wzbogaceniem postaci o nowe umiejętności pasywne lub aktywne, które wraz z postępem ewoluują w mocniejsze swoje wersje. Każdy z grywalnych bohaterów otrzymał po 6 broni do wyboru i całkiem spory asortyment w postaci bransolet i amuletów. Różnorodność stylów walki oraz zestawienia materii z osprzętem pozwalają dowolnie tworzyć bulidy i dostosowywać drużynę do swoich potrzeb. Jest to nie lada gratka dla kombinatorów taktycznych i grzebaczy w ekwipunku. Przykładowo, nic nie stoi na przeszkodzie, aby z dalekodystansowego Barreta zrobić typową puszkę, tanka i naparzać  przeciwników po łbach potężną maczugą.  Do naszej dyspozycji oddano naprawdę całą masę umiejętności i tylko od nas zależeć będzie styl walki naszej ekipy.

 

Midgar potrafi zachwycić krajobrazem

 

Graficznie zaś gra wygląda miodnie, szczegółowe twarze, modele przeciwników i lokacje pozwalające poczuć się jak w faktycznych cyberpunkowych slumsach. Każdy kto przyzwyczajony był do oryginału będzie zachwycony widząc swoje ulubione postacie w nowych, aczkolwiek niezbyt różniących się wersjach wizualnych. Wszystko pięknie i ładnie jednak na pierwszy rzut oka, bo jeśli lepiej się przyjrzeć, zerknąć w głąb tła czy w górę lub pod nogi, to szybko można dostrzec wiele niedociągnięć. Gra zawiera sporo płaskich tekstur, które na tle całej reszty wyglądają po prostu słabo. 
Animacje odtwarzają się bardzo płynnie, tytuł nie ma wielu błędów. Można przyczepić się zaledwie do naprawdę meczących i powolnych ruchów podczas wspinaczki, a także do absurdalnego poziomu trudności mini gier na poziomie PRO. 
No i oczywiście wisienka na torcie, czyli muzyka! Kolejna gra której soundtrack został dodany do mojej playlisty na Spotiffy. Coś pięknego, wpadającego w ucho i długo niepozwalającego o sobie zapomnieć. 

 

Magia czy miecz? Wybór nalezy do Was.

 

Czas zacząć powoli podsumowywać całe doświadczenie jakie dało mi 45 godzin spędzone w Midgarze. Final Fantasy uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Jestem zaskoczony, że tytuł ten spodobał mi się aż tak. Ja, niebędący fanem japońskich RPGów, nie będący fanem Final Fantasy czy tego typu klimatów. Ja, mówię to tu i teraz z ręką na sercu, jestem zachwycony tym co otrzymałem w postaci Remake’u. Niesamowita przygoda, intrygująca fabuła, świetna mechanika, dynamiczność starć, taktyczny rozwój postaci i wiele innych. Gra w nowej formule przemawia do mnie doszczętnie i wiem tyle że gdyby to wciąż był Final Fantasy jakiego wszyscy znają lub kojarzą to odbił bym się od niego bardzo, bardzo szybko. 
Fani oryginału są obecnie podzieleni po tym co zobaczyli w odświeżonej wersji co w właściwie nie powinno nikogo dziwić. Square jednak dokonało starań, aby trafić do dwóch grup odbiorców i aby każdy otrzymał to na co zasługuje.  Śmiem twierdzić, że wybrnęli z tego zadania doskonale. 

 

Całość zdała egzamin na piątke!

 

Na początku narzekałem na podzielenie gry na części, na skok na kasę i próbę orżnięcia graczy. Ostatecznie nie ma co narzekać! Pierwszy Part to pełnoprawna gra z krwi i kości na naprawdę długie wieczory. Final Fantasy 7 Remake to tytuł, który mnie urzekł, zaskoczył, wsiąknął bez reszty, zdewastował moją psychikę i pozostawił po sobie niedosyt i chęć chłonięcia go dalej. Najprawdopodobniej spowodował, że moja przygoda z całą serią Japońskiego studia rozpocznie się na nowo. 
Jeśli 3 miesiące temu ktoś powiedział by mi, że będę piał z zachwytu do Finala to bym zwyczajnie go wyśmiał jednak życie nie raz pokazało mi jak bardzo świat gier wideo potrafi być zaskakujący! 


Jeśli spodobał Ci się wpis - kliknij
Polubiło 4 użytkowników

Komentarze
Dodaj komentarz
Bądź pierwszą osobą, która skomentuje ten wpis
Zobacz także
Opublikowano przez PlayStation Freak
dnia 21.10.2022 godz 12:00
Plague Tale: Requiem - Recenzja bez spoilerów.
Plague Tale: Requiem - Recenzja bez spoilerów.
Opublikowano przez PlayStation Freak
dnia 03.09.2021 godz 13:00
The Medium - Recenzja!
The Medium - Recenzja!
Opublikowano przez PlayStation Freak
dnia 29.06.2021 godz 13:00
Ratchet and Clank: Rift Apart - Recenzja!
Ratchet and Clank: Rift Apart - Recenzja!
Opublikowano przez PlayStation Freak
dnia 10.05.2021 godz 14:52
Resident Evil: Village - Recenzja!
Resident Evil: Village - Recenzja!
 
Autor bloga
PlayStation Freak
O mnie

PlayStation Freak - Maniak od 1997.

Witajcie, chcecie wiedzieć kim jestem i dlaczego to robie? Już wyjaśniam.
Nazywam się Kamil i od 24 lat jestem graczem.

Wszystko oczywiście zaczęło sie dużo wcześniej ale maj 1997 uważam za oficjalną datę początku mojego szaleństwa. Często słyszę jak ludzie zastanawiają się: “Gdzie do cholery są moje pieniądze z komunii” :)

Ja doskonale wiem otóż pieniądze z Pierwszej Komunii już na następny dzień trafiły do małego sklepu RTV na osiedlu a ja stałem się dumnym posiadaczem pierwszego PlayStation. Od tamtego czasu dzielnie brnę przez kolejne generacje mojej ukochanej konsoli próbując łączyć życie osobiste, pracę, z wirtualnymi światami i postaciami - jak na razie skutecznie. :)
 


Powiązane produkty
Facebook