Metronom to urządzenie znane już w XVIII wieku, służy do wyznaczania rytmu i co ciekawe w niewiele zmienionej formie użytkuje się je do dzisiaj. Bez niego tak na prawdę współczesna muzyka by nie istniała. W wielu grach motyw rytmu i cykającego metronomu wykorzystuje się od jakiegoś czasu z dużym powodzeniem. Guitar Hero, Rock Band, oraz inne klony wykorzystujące instrumenty. Później pojawił się pomysł, aby w rytm muzyki można było się poruszać oraz walczyć. Cyk w ten sposób mamy Candence of Hyrule. Zaskakujące jest to, że na kolejną grę, która wykorzystuje nasze poczucie rytmu musieliśmy czekać aż tak długo! Nic więc dziwnego, że nie wyeksploatowany dotąd pomysł podbija serca graczy, a w tym także moje! W jaki sposób najnowsza produkcja Tango Gameworks pobudziła mój wewnętrzny beat? Tego dowiecie się z recenzji Hi-Fi Rush!
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że gra jest typową satyrą i karykaturą wyśmiewająca korporacyjny bullshit, a także ma wiele odniesień do popkultury. Więc jeśli jesteś zatwardziałym korposzczurem poświęcającym się wyłącznie swojej ukochanej firmie, która eksploatuje Cię na każdy możliwy sposób i do granic możliwości lub określonym fanatykiem lepiej odpuść i zostań gwiazdą Rocka!
W ten właśnie sposób poznajemy naszego głównego bohater Chai. Jego marzeniem jest zostać sławnym gitarzystą Rockmenem. Wiecie adrenalina na koncercie, laski szaleją, tłum krzyczy imię przy solówce i tym podobne wyobrażenia. Jego marzenie jest jednak nieco trudne do zrealizowania, bo z niewyjaśnionych nam przyczyn posiada on swego rodzaju upośledzenie (nie tylko umysłowe) i nie ma kontroli nad swoją prawą ręką. Jak grom z jasnego nieba spada mu więc mega korporacja Vandalay wraz ze swoim Projekt Armstrong (heheszki), która niweluje takie przeciwności losu. Jednakże, niefortunny zbieg okoliczności podczas zabiegu Chai’a powoduje, że staję się on inny niż oczekuje tego dział kontroli i jakości. Na wzór Iron Man’a posiada w klatce piersiowej urządzenie, które zasila jego nowe ramie, sęk w tym, że w sercu na prawdę gra mu muzyka, przez co staje się Defektem. Od teraz zaczyna ścigać go każdy robot Vandalay, gdyż małym druczkiem w umowie zapisano, że defekty będą „oczyszczane”. No i tu wkraczamy do akcji! Jego ręka mająca przysłużyć się korporacyjnej pracy i być użyteczna dla zysków firmy, staje się jej problemem nie pasującym do schematu! Przyciąga ona kawałki metalu tworząc broń o kształcie gitary, a wiecie co się dzieję, gdy złapie się „ten rytm”. Po drodze pomaga nam jeszcze zajefajny metalowy kotek, którym steruje nasza przyszła przyjaciółka w walce z megacorpo, Peppermint, ale o niej nie mogę powiedzieć za wiele, lepiej jak przekonacie się o wszystkim sami!
Nasz główny bohater Chai!
Jeśli miałbym przyrównać rozgrywkę do jakiejś gry, to mechaniką i szpanerstwem zdecydowanie najbliżej jej do Devil May Cry 3, wymieszanego z wcześniej wymienionym Candance of Hyrule. Szybka akcja siekania wrogów za pomocą naszej gitaro broni, połączona z zadawaniem obrażeń w odpowiednim rytmie do granej w tle muzyki to czysta poezja! Im lepiej trafimy w tempo tym silniejsze zadajemy obrażenie a także nasze comba wyglądają efektowniej! No muszę przyznać, komuś zagrało w głowie odpowiednią melodię, gdy projektował ten pomysł. Na papierze wygląda on zupełnie abstrakcyjnie i mało ciekawie, nawet gdy pisałem tę recenzję nie wydawał się on jakiś porywający, wręcz przeciwnie mocno zniechęcający. Jednak odpalenie gry i poczucie szarpania struny w trakcie czystej i nieskrepowanej rozgrywki to zupełnie coś innego. Jest moc! Gra się na prawdę przyjemnie! Mimo, że mechaniki nie są wybitnie skomplikowane, bo na przemian używamy lekkiego i silnego ataku, tak cały trud polega na utrzymaniu rytmu. Lekki, lekki, lekki, ciężki i znów lekki, lekki, ciężki, cztery, trzy, cztery, trzy, trzy, cztery. I tak tworzymy sobie combosy! Do tego unik potem kontra i cyk mamy nagrany hit! Jest to fenomenalny pomysł, wielokrotnie złapałem się na tym, że moja noga, bądź głowa chodziła w rytm muzyki i całym swoim ciałem bujałem się do gry!
Klucz to trafienie w rytm.
Eksploracja lokacji również nie pozbawia nas poczucia rytmu, w zasadzie cały świat kreci się wokoło niego. Gdy wykonujemy skoki bądź omijamy przeszkody również musimy zwracać na niego uwagę. Doskonałym przykładem może być prasa zgniatająca odpady, która działa właśnie w określonym tempie i tak też właśnie trzeba jej unikać, ewentualnie pojawiające się platformy, po których musimy przeskoczyć. Przykładów jest wiele i nawet sama gra nam o nich mówi także nie sposób tego przeoczyć. Bardzo fajnie również przemyślano, aby gracz nie czuł się znudzony rozgrywką i co jakiś czas w określonym dla gry tempie (he he he) pojawią się nowości. Przyciąganie się za pomocą naszej magnetycznej ręki, wzywanie Peppermint za pomocą kotka, aby mogła strzelać w naszych wrogów czy pomoc Macarona aby coś dla nas rozwalił! Gra cały czas nas czymś zaskakuje i nie pozwala się nudzić.
Grafika cały czas trzyma poziom
Można wiele powiedzieć jeszcze o rozgrywce, ale nie ma co ukrywać, że pierwsze skrzypce gra tutaj muzyka. To ona buduje klimat zwiedzanych lokacji i nadaje im pewnego rodzaju flow, nie mówiąc już oczywiście o samej walce. Ścieżka dźwiękowa jak dla mnie to strzał w dziesiątkę, trzyma klimat i niczym sławne intra z Tales of Borderlands sama opowiada swoją historię. Gdyby nie tak dobrze dobrana muzyka, gra nie byłaby tak popularna. Krótko mówiąc ktoś miał łeb na karku, gdy komponował ścieżkę muzyczną. I co najlepsze im dalej tym tylko lepiej, bo pojawiają się nie tylko artyści mniej znani lub alternatywni, ale także tuzy jak Nine Inch Nails czy The Prodigy!
Niestety każda gra ma pewne wady. Hi Fi również nie jest od nich wolne, czasem napotkamy na puste korytarze, które po prostu trzeba przebiec i zebrać co się da by następnie natrafić na miejsca, w których pojawią się wrogowie. Szkoda, że te elementy stają się przewidywalne już od samego początku gry, bo roboty Vandaley, które próbują nas dekapitować pojawiają się głównie z zapadni na podłodze wiec, gdy zobaczymy kwadratową arenę a na jej spodzie widzimy zapadnie już wiemy, że spodziewamy się walki.
Nie zmienia to faktu, że gra jest po prostu uzależniająca, nie tylko poprzez bogaty i żywy kolorystycznie świat przedstawiony, który swoją drogą wykonany jest fantastycznie i oprócz wcześniej wymienionych mankamentów oraz nielicznych artefaktów graficznych, nie mam do niego żadnego ale. Uzależniający jest także poprzez modele postaci. Celshadowa grafika nadaje im tylko charakteru przerysowanej kreskówki, Chai często łamie 4 ścianę, z resztą nie tylko on, bo narrator również, sprawiając tym, że nie sposób go nie polubić. Jego odważne, ale głupkowate zachowanie ma swoją charyzmę, która ciężko będzie podrobić. Design wykonany jest po prostu kapitalnie i szczerze często przypominał mi Avatara: Ostatniego maga Wiatru, gdzie postaci, które miały być głupowate z natury tak były rysowane, a te poważne miały w sobie to coś co przykuwało wzrok. Bohater również zdaje sobie sprawę ze swojej zdolności i czadowych umiejętności. Ba! Nawet sam je sobie wymyśla podczas rozgrywki! To tak jakby jakiegoś gracza w prawdziwym życiu spotkało coś odjazdowego i obudził się ze świadomością „ej stary masz super moc! Wykorzystaj to!”. No ale wróćmy do grafiki, bo trochę mnie poniosło! Nie mam jej nic do zarzucenia, gra chodzi bardzo płynnie, nawet na nie mocarnym sprzęcie i trzyma stałe 60 klatek na wysokich wymaganiach. Efekty wizualne wyglądają schludnie, nie zaciemniają ekranu podczas walki i wręcz nadają mu rzeczywistą barwę. Bez nich mogłoby być po prostu mdło na ekranie. Sposób poruszania się bohaterów też ma swój urok no, bo wpadaj oni rzecz jasna w beat! Jeśli chodzi o wrogów sprytnie przemycone zostały tutaj generyczne modele robotów, w sumie jest to jakieś, ale jednak nie na tyle duże, żeby się czepiać, bo rozgrywka rekompensuje to w zupełności. Po prostu fajnie widzieć, jak twórcy wiedzieli czym chce być ta gra i nie bali się tego pokazać. Ten cel shading idealnie nadaje się do tego typu rozgrywki i charakteru jaki przedstawia sobą produkcja Tango Gameworks.
Cała ekipa razem.
Myślę, że równie ważnym atutem co wymienione powyżej zalety będzie też fakt, że gra oprócz angielskiego i japońskiego dubbingu posiada pełną kinową polską lokalizację! I o ile starałem się wyłapać jakieś nieścisłości w tłumaczeniu czy źle przetłumaczone żarty to takowych nie znalazłem. Uważam jedynie, że cierpią na tym jedynie gierki słowne, bo no hej nasz bohater dostaje metalową łapę a projekt nazywa się ARMstrong, ARM to ramie po angielsku czujecie nie? To głębsza konspira! Niemniej jednak głosy bohaterów są dobrane świetnie i pasują do osobowości postaci a to w tym wszystkim chodzi!
Czy zatem polecam wam Hi Fi Rush? Oj tak! Gdy zobaczyłem zwiastun, rzuciłem wszystkie rozpoczęte gry, które właśnie ogrywałem i powiedziałem sobie no nie muszę tego spróbować! Spróbowałem i potem nie mogę się oderwać aż do ukończenia. Dlaczego? Cell shadowa grafika, genialny soundtrack, humor niczym w Borderlands oraz gampley, który jest świeży a jednocześnie dobrze znany graczom. Czy to nie brzmi jak przepis na sukces? Według mojej opinii tak! A te skromne wady, które od czasu do czasu pojawiają się nic a nic nie przyćmiewają tego jak bardzo potrzebowaliśmy jako gracze właśnie takiej gry!