Gry o tematyce feudalnej Japonii oparte na jej mitologii są bardzo bliskie mojemu sercu gracza i rzadko kiedy jestem wstanie przejść obok nich obojętnie. Domyślam się, że to taki relikt mojej młodzieńczej fascynacji tą kulturą jak i nastoletnich miłostek do różnego rodzaju Anime. Dlatego gdy przeglądałem portale z grami aby stopniowo uzupełniać moją kolekcje gier, przypadkowo natknąłem się na Sakuna: Of Rice and Ruin. Chwilę popatrzyłem na aukcje, po czym nawet się nie zawahałem i od razu dokonałem zakupu! Czy była to mądra decyzja? Tego dowiecie się z tej recenzji!
Fabuła gry opowiada o młodej bogini żniw. Jej historię rozpoczynamy w pałacu najwyższego bóstwa, wraz z bożkami, bogami i innymi wyżej wyniesionymi ponad ludzkość bytami, którzy ucztują w najlepsze! Podczas biesiady dochodzi jednak do incydentu. Na most łączący świat bogów i ludzi wdziera się gromada wędrowców, przypominająca nieco zakłopotaną i nieświadomą niczego rodzinę. Nie znaleźli się tam z własnej woli, zmuszeni ucieczką przed bandytami nie mieli wyjścia jak tylko przedostać się do świata bogów. W tym momencie interweniuje nasza młoda bogini, mogłoby się wydawać, że z dobroci serca lituje się nad biedakami i przepędza bandytów. Sęk w tym, że to nie był zamierzony cel, głównym powodem ingerencji była chęć wyrzucenia wszystkich intruzów z krainy bogów. Gdy jednak rozprawiła się już z bandytami, o zgrozo! Ślad po zabłąkanej rodzince zaginął! Odnajduje ich nieco dalej w spichlerzu ryżu, który miał być poświęcony najwyższemu bóstwu ku, czci, którego odbywała się cała ta feta. Na domiar złego został on splądrowany, a dary zjedzone przez intruzów. Ten moment jest przełomowy dla Sakuny, bo za niedopilnowanie spraw jak należy, zostaje zesłana wraz z przybyszami na wyspę demonów Hinoe, gdzie będzie musiała walczyć z demonami, nauczyć się żyć jak ludzie, a co gorsza, pracować jak ludzie! Na domiar złego aby przetrwać do kolejnego roku musi nauczyć się uprawiać pole ryżowe!
Wygnanie?!
Opowiedziana nam historia nie jest zła, rzekłbym w gruncie rzeczy nawet bardzo ciekawa! Dowiadujemy się w niej wiele istotnych faktów o spotkanej na moście udawanej rodzince, skąd pochodzą czym się zajmowali jak wyglądało ich życie przed incydentem. Poznajemy także lepiej samą Sakune i jej relacje jakie wraz z czasem wytworzą się z nowymi „domownikami”. Niektóre informacje na pierwszy rzut oka mogą wydawać się błahe lub pozbawione sensu ale gdy wsiąkniemy w detale i samą historię sprawa nabiera zupełnie innego koloru. Jak pory roku potrafi nas zaskoczyć z każdą kolejną opowiedzianą historią.
I chociaż fabuła mnie urzekła tak niestety nie do końca jestem przekonany co do samej rozgrywki. Gra to połączenie side scrolera, slashera oraz symulatora rolnika pola ryżowego w jednym. Pierwsze dwa elementy, a może raczej gatunki są dla mnie w pełni zrozumiałe bo podobny setting mogliśmy już doświadczyć na Nintendo Wii grając w „Muramasa: The Demon Blade”. Swoją drogą jest to kapitalny tytuł, a samą grę wspominam akurat bardzo ciepło! Dlatego w tej kwestii poczułem się jak w domu. Natomiast ten symulator… no muszę przyznać początkowo, gdy gra zaprezentowała mi tę mechanikę byłem bardzo sceptyczny, dalej jest nieco lepiej, ale zacznijmy po kolei.
Pierwszy element rozgrywki czyli slasher w staro szkolnym side scrolingu to element, któremu bardzo mało mam do zarzucenia. Klasyk pełną gębą. Przechodzimy poszczególne plansze pokonując większą lub mniejszą liczbę wrogów tak aby dotrzeć do końca i w cudzysłowie zaliczyć etap. Aby w pełni go ukończyć musimy wykonywać zróżnicowane zadania, znaleźć wszystkie skarby, pokonać w określony sposób przeciwników, zebrać materiały pozostałe po stworach, czy odnaleźć sekretne miejsca. Jak mówiłem nic nadzwyczajnego, ale za to dobrze sprawdzonego! Sam sposób walki całkiem przypadł mi do gustu, wraz z efektownymi ale nie skomplikowanymi combosami sprawia, że ten punkt rozgrywki jest całkiem satysfakcjonujący. Wykonane jest to wszystko bardzo poprawnie, a moje jedyne ale wiąże się z nie tyle z trybem gry co ze sterowaniem. Odniosłem wrażenie, że jest mocno nieprecyzyjne, niechlujne a czasem po prostu niegrywalne. Czym się to objawia? A no tym, że mozolnie wypracowane przez nas wspinaczki na platformy możemy łatwo zaprzepaścić właśnie przez te niedogodności, a co za tym idzie bez problemu spadniemy na sam dół poziomu, co w dłuższej perspektywie jest strasznie frustrujące! Zwłaszcza, że zwiedzane lokacje początkowo są dla nas ograniczone czasowo. Co to oznacza? Już tłumaczę. Sakuna wraz ze swoim rozwojem czy to samych umiejętności, czy podrasowanego ekwipunku, który możemy albo znaleźć poukrywany na planszach, albo wytworzyć, z czasem zyskuje na sile. Początkowo jest w stanie poradzić sobie wyłącznie z podstawowymi potworami zamieszkującymi wyspę i to tylko za dnia! Gdy nastanie mrok, stwory znacząco zyskują na mocy przez co zjadają nas na dwa kęsy. Dlatego w prawym górnym rogu ekranu znajdziemy odmierzający nam czas prowizoryczny zegar słoneczny. Informuje nas kiedy jest ranek, południe i zmrok, jednocześnie determinuje on ile czasu pozostało nam na zwiedzenie poziomu. To wymusza niestety na nas srogi backtracking bo jeśli poziom jest znacząco rozbudowany, lub jak już wspomniałem jesteśmy ciamajdami i będziemy spadać bez końca no to czeka na nas niestety pędzenie na złamanie karku aby zaliczyć level za dnia.
Klasyczny side scrolling nie wychodzi z mody!
Niestety zamysł twórców był taki, że tego rytmu dobowego nie jesteśmy w stanie w żaden sposób pominąć. Jest on niezbędny aby każdy dzień upływał nam jak dni w kalendarzu z przerwą na spanie, gdzie regenerujemy swoje siły. Dlaczego? Bo niczym prawdziwy rolnik musimy tutaj dbać o naszą uprawę pola ryżowego. Sadzimy sadzonki wczesną wiosną, doglądamy je by wypleniać chwasty, a gdy przyjdzie lato podlewamy za pomocą kanałów melioracyjnych nasz taras pola ryżowego, by zaś jesienią zebrać okupione nasza ciężką pracą plony, i następnie osuszyć je w blasku zachodzącego słońca. Kolejnym krokiem jest wymłócenie ziaren, oczyszczenie zbiorów z chorych i nienadających się do kolejnego użytku, aby w końcu przechować je przez zimę na kolejny rok. Zimą również jest co robić bo gdy odpuszczą najsroższe mrozy, musimy przygotować nasze pole na następny rok odkamieniając je i użyźniając za pomocą kopaczki jak za starych dobry czasów.
Tylko ja i moje pole!
W teorii brzmi to wszystko bardzo lirycznie, w praktyce nie do końca się sprawdza. Uprawianie pola często zajmuje nam sporo czasu za dnia, bo nie da się tych prac wykonywać nocą. Przez co tracimy cześć jak nie prawie cały dzień na tę właśnie czynność a nie zwiedzanie i eksplorowanie lokacji. Początkowo zanim opanujemy kiedy możemy robić sobie nazwijmy to przerwy od uprawy i wyskoczyć na małe siekanko potworów, zostajemy skazani na zwiedzanie poziomów w bardzo krótkim czasie, przez co wspomniane wcześniej regulacje czasowe mocno ograniczają nas ile jesteśmy w stanie eksplorować dany poziom. Dodatkowo czynności związane z późniejszą obróbką naszego plonu również muszą odbywać się w dzień! Co gorsza nie należą one do czynności z kategorii „a szybko się zrobi i po sprawie”. Z niewyjaśnionych przyczyn postawiono tutaj na mocne odzwierciedlenie tego jak rzeczywiście wyglądało tradycyjne uprawianie ryżu w feudalnej Japonii. Jest to jednocześnie ogromna zaleta jak i wada. Zwolennicy tradycji poczują się jak w niebie, natomiast jeśli chodzi o graczy nieprzywiązujących do takich rzeczy wagi upierdliwa codzienność, którą trzeba odbębnić. Na ratunek przychodzą nam później usprawnienia wytworzone w warsztacie prowadzonym przez jednego z osadników. Budując nowe maszyny, które usprawniają cały proces, możemy nieco skrócić wyżej wymienione męki, jednak aby do tego doszło musimy odbębnić swoje i uzbierać wcześniej wymagane materiały aby ten warsztat w ogóle wybudować. I tak o to pełen krąg życia się nam zamyka! Na szczęście nie pozostawiono nas w tej niedoli tak całkowicie samych, bo ostatecznie możemy poprosić jednego z osadników aby zrobił to wszystko za nas. Jednak jak to w życiu bywa natura daje i zabiera. Pozwalając aby ktoś wykonał pracę za nas musimy się liczyć, że jakość plonu znacząco się obniży i może nie wystarczyć aby przetrwać do kolejnego lata. Jak to mówią jak chcesz mieć coś zrobione dobrze trzeba to zrobić samemu!
Złego słowa nie mogę powiedzieć za to na oprawę dźwiękową. Głosy są dobrane wybitnie dobrze, zarówno w wersji angielskiej jak i japońskiej. Z racji tego, że lubię czuć ten feeling i gdy gram w japońską grę to odpalam taką właśnie ścieżkę audio. Jednak rozumiem też ludzi, którzy nie przepadają za tym rozwiązaniem i nie chcą słuchać japońskich głosików i angielski jest jedynym prawilnym wyborem. Bez obaw tutaj jest on też dobrze dobrany więc można wybierać śmiało między jednym a drugim. Sama muzyka w trakcie rozgrywki jest kojąca i relaksująca zwłaszcza w trakcie uprawy pola ryżowego. W trakcie potyczek coś sobie tam pogrywa ale nie nastawiałbym się na fenomenalny soundtrack. Jest po prostu w porządku.
Najwyższy czas przejść do mojego personalnego a zarazem największego rozczarowania związanego z tą grą. Grafiki… No przyznam szczerze spodziewałem się czegoś znacznie, ale to znacznie lepszego. Czegoś bardziej w stylu Muramasy z Wii czy Okami z PS2. Ładnych, malowanych teł, takich no wiecie jak z grafik ilustrujących, przy tworzeniu gry albo z kart mangi. Albo chociaż imitacja rysunku tak jak to wygląda w przypadku mapy wyspy, gdzie wybieramy nasz kolejny kierunek podboju danego etapu. Niestety moim oczom ukazał się widok jaki już od początku recenzji obserwujecie. Oj szkoda, wielka szkoda, bo gra przypomina bardziej mobilną popierdółkę niż pełnoprawną grę na konsolę. Plansze są nijakie, pozbawione głębi czy poczucia, że zwiedzamy jakąś dalej położoną krainę na malowniczej wyspie. Nie ma tu tego magicznego czegoś co oczaruje gracza i przytwierdzi do gry na dłużej. No po prostu jest brzydko i tyle. Wyjątek jak dla mnie stanowiły trzy elementy. Model naszej boginki, który ratuje nieco sytuacje i to, że używany przez nas ekwipunek zmienia się jeśli zakładamy inny oręż, czy strój. A także sama osada, która wygląda o niebo lepiej niż zwiedzane przez nas krainy. Zawiodłem się na tym polu strasznie, niby grafika to nie wszystko ale kurde tu aż prosiło się o coś więcej!
Ilustracja może nie wygląda najgorzej ale to nieliczny przypadek kiedy jest na co popatrzeć.
No cóż jak widzicie, Sakuna: Of Rice and Ruin, to gra nie dla każdego. Rzekłbym wyłącznie dla fanatyków uprawiania pola ryżowego, w czasach feudalnej Japonii. Fabuła jest nawet nawet, jednak nie jest to killer najwyższych lotów. Rozgrywka to nic wybitnego, a grafika nie grzeszy wyglądem, wręcz przeciwnie tylko odstrasza. Świetnie użyczone głosy to za mało aby dać tej grze jakąś pozytywną opinię. Dlatego jeśli nie lubicie ryżu jak szaleni albo nie zbieracie dziwacznych tytułów to radziłbym jednak wybrać jakaś inna grę, przy której lepiej spędzicie swój czas!
PS nie dotrwałem do końca historii!