Jeszcze miesiąc temu średnio interesowałem się nadchodzącą produkcją rodzimego studia People Can Fly odpowiedzialnego między innymi za Bulletstorma i rewelacyjnego Painkillera. Wiedziałem, że coś dzwoni, ale nie wiedziałem w którym kościele. Wszystko diametralnie się zmieniło w momencie publikacji przez Square Enix dema pozwalającego na rozegranie prologu nadchodzącej gry. Zassałem, zagrałem i poczułem się jakbym otrzymał mocny cios na pysk od samego Gołoty (nie no dobra, tego bym nie przeżył). Pomyślałem „dlaczego ja do cholery nic nie wiem o tej grze?” Polska gra, wydana przez Square a PlayStation Freak olał temat? Nie no, tak być nie będzie, włączyłem przeglądarkę i kliknąłem Pre-Order. Co działo się później? Zapraszam do krótkiej recenzji Outriders na konsoli PlayStation 5!
Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrac drużynę
Outriders przenosi graczy do dość odległej przyszłości, w której ziemia została całkowicie zniszczona, a ludzkość w akcie desperacji uciekła w przestrzeń kosmiczną. Jedyny statek kolonizacyjny - Flores, z połową miliona ludzi na pokładzie, właśnie szykuje się do lądowania na nieznanej planecie Enoch dającej nadzieję na nowe życie dla ludzkości. Nad „przeprowadzką” czuwa specjalny oddział zwany Outriders, złożony z elitarnych żołnierzy.
Nieznana planeta, dziwne anomalie, tajemniczy sygnał, zaginione sondy, pierwszy kontakt z Enoch. Co mogło pójść nie tak? Wszystko. Już na wstępie obserwujemy kosmiczną burzę w skutek której lądowanie na „nowej ziemi” można skomentować słynnymi słowami Siary z filmu Killerów Dwóch wypowiadanych podczas skoku spadochronowego pułkownika Moralesa na Warszawskich polach. Outridersi padają jak muchy pod wpływem dziwnej anomalii, a nasz bohater tuż po zyskaniu nadprzyrodzonych mocy zasypia pogrążony w kriośnie.
31 lat później, kiedy całą planetę ogarnął chaos i zimna wojna (nic dziwnego, skoro pojawili się na niej ludzie) nasz tytułowy Outrider zostaje wybudzony stając się jedyną nadzieją ludzkości na przetrwanie. Chociaż jest to historia stara jak świat, oklepana i szablonowa to ma w sobie intrygującą nutkę, która ciągnie gracza za nos, sprawiając, że klikanie kolejnych opcjonalnych linii dialogowych pozwala czerpać przyjemność z historii opowiedzianej przez grę. Koniec końców mamy tutaj całkiem niezły scenariusz na film Sci-Fi.
Jesteście gotowi na totalną rozpierduchę?
Romansując z nową produkcją People Can Fly nie można pozbyć się wrażenia, że wszystko to już znamy. Podczas zabawy z Outriders, widziałem na ekranie takie gry jak The Divison, Diablo, Nioh, Gears of War, Andromedę czy nawet Destiny. Jest to podręcznikowy looter-shooter, w którym wartka akcja dosłodzona jest setkami itemków, zestawów zbroi, broni, modyfikacji, skilli i umiejętności. Całość zabawy rozgrywa się na liniowych korytarzowych planszach, szczelnie opatulonych niewidzialnymi ścianami. Rozgrywka opiera się na parciu przed siebie i roznoszeniu na strzępy niezliczonych hord wrogów. Krwawa jatka bez trzymanki, tysiące przeciwników i setki bossów. Typowy odmóżdżacz, który po odpowiednim przygotowaniu bulidu staje się przyjemnym slasherem, w sam raz na odstresowanie. Dla tych mniej lubiących grzebanie w ekwipunku i modyfikowanie wyposażenia gra oferuje osłonowy system walki, żywcem wycięty z Gears of War. Jak już wspomniałem, gra toczy się na kilkunastu zamkniętych planszach na których poza zadaniami głównymi znajdziemy kilkadziesiąt questów pobocznych, zarówno tych fabularnych i jak i tych typu „idź, zabij, przynieś nerkę”. Na plus lokacji działa ich różnorodność pod względem oprawy czy klimatu, na minus zaś powtarzalność przeciwników - cóż, coś za coś.
Możliwości rozwoju postaci jest mnóstwo.
Do naszej dyspozycji oddano 4 całkowicie odmienne klasy postaci, które doskonale uzupełniają się podczas rozgrywki kooperacyjnej z innymi graczami. Technomanta, Piromanta, Manipulant i Niszczyciel - to klasyczne RPGowe klasy. Wszechstronny technik to wspomagana gadżetami postać od i do wszystkiego, maniakalny podpalacz to mało defensywny, ale za to potrafiący zdrowo przycedzić damage dealer, trickster to rouge robiący totalną rozpierduchę na tyłach wroga i destroyer, czyli według wielu bezużyteczny tank, ale z odpowiednim podejściem potrafi być równie śmiercionośny co pozostała trójka. Każda z postaci posiada po 3 drzewka rozwoju oraz osobny zestaw skilli. Dodając do tego setki modyfikacji wyposażenia, intuicyjny system craftingu to nie trzeba być wybitnym matematykiem, aby wywnioskować, że stylów gry jest więcej niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Pełna swoboda w budowaniu postaci, opierając się o obrażenia czy system obronny daje niesamowity fun. Wpadając z buta na plansze pełną wrogów możemy sprawić, że wszystko spowiją płomienie, naprzemiennie z błyskawicami, bombami czy trucizną. A pośrodku tego wszystkiego my, z tarczą spowalniającą czy zamrażającą wrogów i aktywującymi się co chwila innymi bonusami. Jest grubo, dzieje się tyle że nie sposób to wszystko ogarnąć a fun płynący z wybebeszania przeciwników jeszcze większy.
Outriders łączy w sobie najlepsze cechy klasyków swojego gatunku.
Mechanicznie można by się czepiać, że strzelanie jest mało realistyczne, że niewidzialne ściany, że gra jest liniowa, że backtrackingi albo jak co niektórzy absurdalnie stwierdzają, że jest za trudno… Można by, ale na moje oko ta gra z założenia ma być liniowa, prosta, szybka powtarzalna niosąca odmóżdżenie, czysty fun i zabawę z przyjaciółmi w koopie na którą jest nastawiona. Outriders to zwyczajny arcadowy model gry bez udziwnień. I w tych aspektach spisuje się na medal. Ktokolwiek liczy na wielki otwarty świat, eksploracje i inne gruszki na wierzbie to się przeliczy. Należy też pamiętać, że nie jest to gigantyczna produkcja od Ubisoftu czy Bethesdy, a mimo to gra oferuje około 50 godzin gry na 15(!) poziomach trudności. A także liczne starcia z wymagającymi bossami oraz dziesiątki mini bossów, którzy równie mocno potrafią zajść za skórę. Nie zabrakło też endgame’owej zawartości pozwalającej na rozegranie kilkunastu misji ekspedycyjnych podczas których można się wykazać umiejętnościami i zdobyć legendarny ekwipunek.
Technicznie rzecz biorąc największym problemem gry są serwery. O tyle o ile problem ze stabilnością rozgrywki i błędami połączenia został opanowany i naprawiony to wciąż pojawia się problem z uruchomieniem gry. Czasem musiałem restartować konsolę kilka razy zanim udało mi się poprawnie zalogować co do najprzyjemniejszych rzeczy nie należy. Zwłaszcza jeśli gramy na starej generacji, gdzie w przeciwieństwie do PS5, załadowanie gry nie zajmuje kilkudziesięciu sekund tylko kilka minut. Pozostaje mieć nadzieję, że prędzej niż później problem zniknie, bo zniknie na pewno. Graficznie całość wygląda dobrze, nie są to może osiągi na miarę dziewiątej generacji, ale pomimo wszystko gra jest ładna i płynna - nawet jeśli na ekranie rozgrywa się piekło w przyśpieszonym tempie. Błędy oczywiście się zdarzają, ale nie są to jakieś krytyczne bugi uniemożliwiające rozgrywkę, raczej wymagające kosmetyki drobne buble.
Podsumowując, podchodząc do Outriders nie miałem wygórowanych oczekiwań. Potraktowałem ją jak mniejszą produkcję, która zaoferuje mi to co zobaczyłem w demie. Szybkie, krótkie misje, pełne totalnej rozpierduchy, loota, mnóstwo opcji budowania bulidu, wielu godzin grzebania w ekwipunku, tysięcy wrogów, kolosalnych bossów, dziesiątek godzin wyśmienitej kooperacyjnej zabawy ze znajomymi i wciągającej fabuły. Wszystko to dostałem podane na tacy, a momentami nawet gra przeszła moje oczekiwania. Szczerze mówiąc były dni, kiedy nie potrafiłem się od niej oderwać czy nawet dzwoniłem do kumpli z rozkazem zalogowania się do gry cyt. „dawaj, mamy bossa do ubicia”.
Outriders to kawał naprawdę świetnej gry, trwającej dziesiątki godzin i dającej mnóstwo funu. Świadczy o tym chociażby kolejne platynowe trofeum w mojej bibliotece gier.