Rok temu Capcom pokazał światu jak powinien wyglądać prawdziwy remake. Ogromny sukces jaki odniosła odnowiona druga część klasyka z pierwszej konsoli Sony sprawił, że fani wręcz rzucili się na twórców z żądaniem odświeżenia w ten sam sposób części trzeciej. Nikt chyba nie wyobrażał sobie innego scenariusza. Kiedy w grudniu 2019 oficjalnie ogłoszono, że Nemesis nadciąga na PS4 obok nieokiełznanej radości w mojej głowie pojawił się lekki niepokój, czy to, aby nie za szybko? Zaufałem im na ślepo a hype train ruszył i nie szło już go zatrzymać. Tuż przed ograniem Resident Evil 3 w nowej wersji postanowiłem najpierw odświeżyć sobie oryginalną grę z 1999 roku, zastanawiam się teraz czy czasem nie popełniłem faux pa. Remake jest na tyle różny od oryginału, że można zadać sobie pytanie czy Capcom przypadkiem nie oddał strzału z dwururki w swoje kolana? Zacznijmy jednak od początku!
Raccoon City ponownie zaprasza na zwiedzanie.
Historia przedstawiona w trzeciej odsłonie gry, ponownie przenosi nas do Raccoon City opowiadając wydarzenia, które znamy w zupełnie nowym świetle. Na 24 godziny przed przybyciem do miasta Claire Redfiled i jej spotkania z policjantem Leonem, na ulicach metropolii swój dramat przeżywa Jill Valentine. W niespełna dwa miesiące od „incydentu w posiadłości”, J. ponownie wciągnięta zostaje w sam środek koszmaru. Kiedy ulice stają w płomieniach a centrum zalewa fala krwiożerczych zombie, bohaterka nie ma ani chwili do stracenia. Zawieszona w obowiązkach agentka elitarnego oddziału komandosów o nazwie S.T.A.R.S. musi brać nogi za pas. Gra nabiera szaleńczego tempa od pierwszych minut rozgrywki. Jill ścigana przez tajemnicze monstrum zmuszona zostaje do ucieczki z własnego mieszkania i walkę o przetrwanie na ulicach pogrążonego w apokalipsie miasta. Szybko wpada na członków militarnego oddziału Umbrelli w tym Carlosa (oj Carlos co oni zrobili z Twoimi włosami) którym pokierujemy na zmianę z Jill.
Nemesis również posiada szeroki arsenał broni.
Ogólny zarys fabuły pozostał bez zmian, gra wciąż skupia się na ucieczce z miasta, współpracy Jill z Carlosem i szaleńczym pościgiem Nemesisa za protagonistką. Jednak to jedyne co łączy remake z oryginałem. Całość przedstawiona została w zupełnie nowy sposób. Zmieniono dosłownie wszystko. Zaczynając od lokacji po wydarzenia, miejsca i osoby. Pomieszano wątki, przypisano nowe role dla postaci pobocznych a także zmieniono samo zakończenie. Ale po kolei.
A ubić tego dziada to nie lada wyzwania.
Resident Evil 3 wciąż jest survival horrorem, którego klimat aż wylewa się z ekranu. Trzymając w napięciu od pierwszych minut rozgrywki ani na chwile nie daje nam odetchnąć. Gra pełna jest jumpscareów, brudnych, zalanych krwią lokacji i przerażających ślepych uliczek w których na każdym kroku coś chce nas zeżreć. Rozpoczynamy z wysokiego C, od pojawienia się Nemesisa już na samym wstępie i od razu wiemy, że mamy przechlapane.
Uzbrojona początkowo jedynie w pistolet Jill w trakcje rozgrywki nabędzie całkiem spory arsenał. Od standardowej niosącej szybką eksterminacje wrogów strzelby po granatnik czy karabin szturmowy. Amunicji i środków leczących jest dość sporo jednak wciąż najlepszą metodą wydaję się zwyczajna ucieczka przed stworami. Nie raz spotkałem się z opiniami w których gracze narzekali na brak możliwości zabicia zombie jednym headshotem… zaraz zaraz czy my gramy tu w strzelankę FPS? Czy w horror, w którym naprzeciw nam stają nieumarli? Powtarzam, NIEUMARLI! Stąd tez po wpakowaniu 3-4 kul w martwe mięso nie dziwcie się, że smakosze ludzkich mózgów wciąż stoją na nogach albo z czasem zwyczajnie powrócą do „życia”.
Jill to ikona swoich czasów.
Jill się nie patyczkuje, Jill to stary wyga, przy którym Carlos jest zaledwie parobkiem, widać to już od pierwszych scen. Ikoniczna postać nie tylko pierwszego PlayStation ale i całej serii Resident Evil otrzymała nowe życie. Pomimo traumy J. jest zdeterminowana i bez krzty strachu w oczach staje naprzeciw najgorszym kreaturom. Wśród przeciwników poza standardowymi zombiakami pojawią się ogromne żaby, trujące pełzacze, trafi się też Licker oraz Hunter. No i oczywiście tyrant - ikoniczny Nemesis któremu poświęcę osobny akapit.
Oj Carlos co oni Ci zrobili?
Przemierzając miasto, które jest stosunkowo niewielkie, gra prowadzi nas do celu w sposób liniowy. Jest to forma jakiej do tej pory w grach z serii Resident Evil nie doświadczyliśmy. Opierając się o parcie przed siebie, krok po kroku zdobywamy potrzebne przedmioty i informacje umożliwiające nam pchniecie fabuły w przód. Zabrakło zagadek logicznych które były istotą serii i jest to jedno z ogniw których absencję można odczuć. Nie zabrakło natomiast backtrackingów i biegania z miejsca na miejsca z coraz to nowymi kluczami czy sprzętem niezbędnym do otwarcia sobie nowej drogi. Gra nie pozostaje też dłużna szperaczom „liżącym” ściany. Można w ten sposób odnaleźć sporo wzmocnień ułatwiających rozgrywkę jak i poszerzyć arsenał więc wypadało by wyhamować i się zastanowić, czy chcemy przeć przed siebie czy warto może skręcić w jedną z mniejszych uliczek.
Raccoon City to nie tylko zniszczone ulice ale również to co pod nimi.
Co do samych braków w grze, posiada ona grzech niewybaczalny dla graczy pałających uczuciem do oryginału. To tak jakby dać dziecku swoją ulubioną książkę i nożyczki, niestety. Do teraz zastanawiam się, dlaczego do cholery wycięto z niej wieże zegarową? Owszem, tytuł wspomina o niej, toczymy nawet walkę z bossem tuż przed wejściem do środka jednak co z eksploracją, która stanowiła istotny element pierwowzoru? Jako wycięcie parku i zamianę fabryki na laboratorium jestem w stanie wybaczyć, to wykluczenia z gry najbardziej klimatycznej miejscówki oryginału, nigdy. I to w miejsce czego? W miejsce moi drodzy niczego. Tak, grę okrojono, zwyczajnie ją wykastrowano, a brak Clock Tower aż razi. Pozostaje tylko zadać sobie pytanie, dlaczego? Czy z oszczędności? Z braku czasu? Z chęci zrobienia gry na szybko? Potwierdziły się moje najgorsze obawy co do tego, ile można zrobić w rok przy tak zaawansowanej produkcji. Otóż wygląda na to, że niewiele. W nowej odsłonie trzeciej części przestawiono nam małą część miasta i dodano kanały, by od razu po uruchomieniu metra, które zastępuje oryginalny tramwaj, wyrzucić nas do szpitala. W międzyczasie Capcom zaserwował nam jeszcze epizod na posterunku policji w całkiem nowym świetle a finałowe Dead Factory zastąpiono łudząco podobnym do części drugiej Laboratorium. Zabrakło też wyborów które chociaż w małym stopniu to nadal wzbogacały grę i zachęcały do ponownego przejścia. Po raz kolejny pytam w imię czego?
Nemesis nie da o sobie zapomnieć.
Nemesis, czyli upierdliwiec, który nie daje żyć. Nie da się ukryć, że to właśnie tyrant z obrzydliwą gębą jest kluczowy w całej produkcji. Mutant zaprojektowany, aby słuchać poleceń to nowoczesna bron biologiczna, która wykazuje się nadzwyczajną inteligencją i wyraża skłonności do nauki. Wypuszczony w miasto z misją odnalezienia i eliminacji pozostałych przy życiu członków jednostki S.T.A.R.S. nie spocznie, dopóki Jill nie wyda ostatniego tchnienia. W oryginale Nemesis uprzykrzał życie graczom na każdym kroku, trzymając w napięciu i niepewności, kiedy i gdzie się pojawi. Po ograniu wersji demonstracyjnej odniosłem wrażenie, że będzie to niebotyczne utrudnienie, które niejednego gracza doprowadzi do rage quit’u. Jak to się sprawdziło w pełnej wersji? Wspominałem wcześniej że Nemesis wita nas niezbyt ciepło już w pierwszych minutach gry i nie odpuszcza. Jednak później nie ma go AŻ tak wiele jak mogło się to wydawać, a pojawia się tylko w dosłownie kilku kluczowych momentach i nie wpływa na spokojną eksploracje miasta. Jego obecność zmusza nas do ucieczki krętymi uliczkami, wiejemy, ile sił w nogach nie oglądając się za siebie… aż do cut scenki, po której wszystko wraca do normy. Nie liczyłem jak wiele było sytuacji, w której ten skurczybyk czaił się na moje życie jednak uwierzcie mi na słowo, wcale nie było tych momentów dużo. Więc jeśli martwiło Was ciągłe uciekanie przed wielkoludem i brak możliwości swobodnej zabawy przez nieustający pościg to muszę Was uspokoić, nie ma tak źle a gra pozwala cieszyć się rozgrywką w dość dużym stopniu. Dla jednych jest to plus dla drugich minus ale to już kwestia indywidualnej oceny.
Modele postaci potrafią zachwycić.
W kwestiach technicznych i graficznych to wciąż mamy do czynienia ze sprawdzonym silnikiem RE Engine. Gra wygląda, nie okłamujmy się: OBŁĘDNIE! Realistyczne projekty postaci zwalają z nóg. Gra zachwyca i przeraża jednocześnie. Bohaterowie zachowują się realistycznie, odświeżono Nemesisa, przedstawiono go w formie jakiej nie znacie, zwłaszcza po mutacjach robi wrażenie. Co do samej ścieżki dźwiękowej to żałuje, że nie zastosowano oryginalnego i niepowtarzalnego soundtracka jakim Capcom uraczył nas 20 lat temu. Sterowanie, praca kamery, celowanie i strzelanie stoją na najwyższym poziomie. Akurat w tej kwestii twórcy nie pokusili się o eksperymenty a gra pozwala się naprawdę świetnie przy niej bawić.
Przywitajcie Huntera w nowej wersji.
Zacznę powoli podsumowywać, wracając do pytania, które postawiłem we wstępie. Czy Capcom oddał strzał do własnej bramki? Czy mamy tu doczynienia z krokiem wstecz w stosunku do zeszłorocznej odsłony czy może znów otrzymaliśmy kawał dobrej gry? I tak i nie. Po pierwsze siadając do Resident Evil 3 trzeba wyzbyć się jakichkolwiek przekonań i uczuć do oryginału. Spojrzeć świeżo i nie traktować tej gry jako remake, ale jak reboot, adaptację, która tylko wzoruje się na pierwszej gonitwie Nemesisa za Jill. W grze zmieniono wszystko, niektóre elementy na lepsze inne na gorsze. Naprawdę boli brak zagadek i wieży zegarowej i tego nie da się usprawiedliwić. Tytuł nadrabia jednak akcją i intensywnością doznań. Gra nie daje odpocząć, trzyma w napięciu od początku do końca. Od pierwszej do ostatniej wystrzelonej kuli. Brakuje trybu Mercenaries, ale otrzymujemy całkiem dobre multi (napiszę o tym osobny tekst). Wiele osób narzeka na czas gry, mnie udało się ją ukończyć w 5 godzin, to krótko, fakt. Niedosyt na pewno pozostanie. Mimo wszystko pamiętać należy, że żaden Resident do najdłuższych nie należał, zwłaszcza pierwsze trzy części. Reasumując, RE3 to kawał naprawdę mocnej gry, osobnej produkcji, która pozwala nieco inaczej spojrzeć na przygodę Jill Valnetine, zapominając o tym co znamy. Rzuca nowe światło na wydarzenia z gry i chociaż momentami można odczuć ze zrobiona jest na szybko i po kosztach w ostatecznym rozrachunku notuje całkiem niezłą ocenę, 8/10.