Japończycy mnóstwo pracują i kochają elektroniczną rozrywkę. Połączenie aktywności ruchowych i fabularnej przygody w grach, było tak naprawdę tylko kwestią czasu. Jak nie bębenki do GameCube’a, to sterowanie ruchowe na Wii. Nie inaczej mogło być ze Switchem. Tak oto powstał innowacyjny koncept pierścienia fitness łączącego grę z ćwiczeniami. Zapraszam więc do recenzji Ring Fit Adventure na Nintendo Switch! Jak zwykle zachęcam do zapoznania się także z materiałem wideo >link<
Zacznijmy może od samego akcesorium, bo choć nietypowe jest wygodne i poręczne, a co najważniejsze bardzo trwałe. Składa się z pierścienia i opaski. To pierwsze możemy ściskać i rozciągnąć, to drugie zapinamy na nodze i umieszczamy tam lewego joy cona. Prawy kontroler wpinamy w pierścień i tak naprawdę, to ta część decyduje o wszystkim. Położeniu w przestrzeni, ruchu i precyzyjności. Dzięki wbudowanemu w joy con czujnikowi podczerwieni potrafi także zmierzyć nasz puls po wykonanych ćwiczeniach. Jedyny problem jaki napotkałem w trakcie grania to gdy w pokoju było nieco ciemniej urządzenie stawało się mało precyzyjne lub gubiło położenie, jednak myślę, że nie jest to duża przeszkoda w użytkowaniu. No ale przejdźmy już do samej gry!
Samo akcesorium sprawuję się kapitalnie w trakcie rozgrywki
Pulsometr był dla mnie największym zaskoczeniem!
Jak już wspomniałem we wstępie interaktywna gra ruchowa ma oś fabularną! Tak! Nie przeczytaliście źle! Nasz bohater przyjmujący ksywkę z profilu, znajduje dziwny okrąg, który przemawia do niego i sugeruje, że jeśli go nie uwolni to świat czeka zagłada. Szybko przekonuje się, że został oszukany, a w okręgu zapieczętowany został mega przekokszony smok Dragoux’a (Dragou). Za jego pierwotne uwięzienie odpowiada coś, ktoś w rodzaju Dżina zamieszkującego tenże pierścień. Dżin prosi nas o pomoc w ponownym zapieczętowaniu smoka bo obecnie sam jest na to za słaby. Teraz to właśnie od naszej mocy, i to dosłownie, zależy przyszłość świata workoutu!
Koks nad koksami – Dragoux!
Pora przejść do sedna sprawy i napiąć mięśnie! Gra intensywnie wybudza nas z siedzeniowego marazmu pracy korporacyjnej. Właśnie chyba taki target jest tutaj docelowy zasiedziany pracownik korporacyjny. W trakcie trwania przygody przemierzymy, a raczej przebiegniemy kilka światów. Bo aby poruszać się w grze musimy uprawiać jogging. W każdym mamy do wykonania określoną serię ćwiczeń, zdobycie przedmiotów dodatkowych, wykonanie specjalnych misji w postaci mini gier no i pokonanie napotkanych na tej drodze potworów. Na samym końcu danego świata czeka nas spotkanie z koksem koksów i muskularny pojedynek! Brzmi to jak plan na niezły trening? Rzeczywiście, można to tak interpretować.
Do dyspozycji mamy ćwiczenia, które odblokowujemy wraz z postępem fabularnym. Każde z nich charakteryzuje się odpowiednim kolorem jako znak rozpoznawczy, które partie mięśni zostają uruchomione do wysiłku. Czerwony to głównie ręce i górne partie, niebieski odpowiada najogólniej rzecz ujmując za nogi, żółty za brzuch oraz tułów, a jasnozielony za pozycje z yogi. Ich znajomość jest o tyle ważna, że niektóre stwory są wrażliwe na konkretne ćwiczenia i odpowiadające im kolory. To dzięki odpowiedniej kombinacji jesteśmy w stanie załatwić je najefektywniej.
Walka czasem trudniejsza, czasem łatwiejsza ale i tak daje wycisk!
Na ilość i różnorodność ćwiczeń nie można narzekać, to zdecydowany plus, jedne są słabsze ale atakują kilku wrogów równocześnie, inne mocniejsze ale skupione na pojedynczym celu. Sami wybieramy jakie ćwiczenie chcemy użyć w danym momencie na przeciwniku, daje nam to pewnego rodzaju swobodę i element strategii. Ale już po kilku sesjach dało się zobaczyć pierwszy minus gry, i żeby było jasne mam na myśli tylko tryb adventure. Ponieważ mimo wyboru, najlepszym i najskuteczniejszym rozwiązaniem jest użycie tych, które zadają najmocniejsze obrażenia, to zresztą logiczne i chyba każdy rozsądny gracz właśnie by tak postępował. Dlatego uważam, że brakuje tu planu na zrównoważenie gry. Bo przykładowo możemy trafić na etap gdzie pojawiają się głównie przeciwnicy jednego koloru i do znudzenia będziemy katować się ćwiczeniami o tym właśnie atrybucie aby jak najszybciej się ich pozbyć.
Widać, że twórcy zdawali sobie z tego sprawę, bo starano się temu chociaż w jakimś małym stopniu zaradzić. Teoretycznie ćwiczenie możemy użyć raz na turę, to znaczy, w całej walce możemy użyć go wielokrotnie, ale nie pod rząd. W praktyce i tak ogranicza się to do żonglowania na przemian z tymi o najsilniejszej wartości ataku do momentu aż nie opadnie cooldown. Zwłaszcza, że nie jesteśmy nieśmiertelni i przyjmowane podczas walki ataki od potworów zabierają nam serduszka, które reprezentują nasze życie w grze. Nie muszę chyba dodawać, że gdy spadną do zera musimy powtórzyć poziom od nowa.
Na szczęście pomyślano także o przysłowiowych “potionach” zwracających nam życie lub wzmacniające konkretne ataki. Możemy sobie uwarzyć a może raczej zblendować smoothie, dla przykładu szpinakowe, które zwróci nam określoną część życia. Gdy już się na nie zdecydujemy to przywita nas bardzo sympatyczna mini gierka, która polega na wyciskaniu przygotowanego napoju do szklanek.
Mini gry potrafią bardzo urozmaicić rozgrywkę!
To właśnie dlatego napisałem wcześniej, że można tę grę interpretować jako namiastkę treningu. Można bo zmusza nas do aktywnego ruchu, to super sprawa i nie ma co temu zaprzeczać, zwłaszcza, że oszukując w grze oszukujemy samych siebie! Jednak brakuje tu uporządkowanego schematu, albo chociaż żeby gra narzucała nam konkretne zestawy ćwiczeń. Bo ja osobiście zawsze wybierałem te najskuteczniejsze, a nie te, które mogłyby zrównoważyć mój codzienny “trening”, a już zwłaszcza w późniejszych etapach gry. Ja wiem, że siłą Nintendo jest wczucie się w klimat i odwzorowywanie zachowań z rzeczywistości, ale myślę, że to ma większy sens gdyśmy nie musieli martwić się o napis “Game Over” albo “Try Again”, gdy skończą się nam życia.
I w zasadzie to jedyny główny i chyba fundamentalny mankament gry, bo cała reszta to już drobnostki, a co najważniejsze pozostaje tylko kapitalna zabawa! Grafika jak na Switcha jest całkiem ujmująca, bo moim zdaniem miejscami przypomina choćby takie RIME, choć to po prostu obrazowe uproszczenie. Bo tak naprawdę w Ring Fit Adventure biegniemy naprzód po trasie i patrzymy na to co się na niej znajduje. Jednak bardzo zaskakuje mnie świadomość twórców, i zdawanie sobie sprawy jak to może być monotonne i nudne. Po raz kolejny widać tutaj, że starano się tego uniknąć i przykładowo na niektórych etapach gonią nas kruki albo musimy przedzierać się przez bagna, skakać czy zbierać pozostawiane znajdzki poprzez odpowiednie wykorzystanie akcesorium. To urozmaica bardzo ten najbardziej żmudny moment gry jakim jest ciągły bieg w miejscu. Od siebie mogę jeszcze tutaj dodać, że jeżeli macie w domu bieżnie no to będzie do gry jak znalazł, ale tuptanie w miejscu w małym mieszkaniu może denerwować sąsiadów, których pozdrawiam :)!
Ona - "Ahh te zachody słońca. . . - Co robisz w walentynki?" On - "Biceps i klate!"
To była jakby jedna część gry, druga i w sumie od razu też trzecia, bo przedstawię je teraz obie, to postać kompleksowych ćwiczeń oraz gra rytmiczna. Pierwsza to pełne zestawienie gotowych i przygotowanych wcześniej programów treningowych na poszczególne partie ciała. Od ściskania okręgu nad naszą głową, które aktywuje mięśnie pleców, jak i inne gotowe programy do nóg czy brzucha. To wyszło akurat wyszło bardzo fajnie bo postarano się o różnorodność, porządek, czuć tu zaplanowanie i jakieś przemyślenie. Paradoksalnie jak pisałem wcześniej w trybie adventure nie. Natomiast gorzej z tą trzecią częścią - grą muzyczną. Próba była całkiem niezła ale w praktyce wyszło to bardzo kiepsko. I nie pomaga tutaj nawet to, że umieszczono soundtracki z Zeldy czy Mario. Tak po ludzku po prostu wyszło to kiepsko i mimo szczerych chęci znalezienia tam czegoś co mogłoby przyciągnąć na dłużej to szkoda na tę część gry czasu.
Nintendo ma to do siebie, że potrafi oczarować gracza nie tyle grafika co rozwiązaniami na pomysłową rozgrywkę. Po przebiegnięciu kilkunastu kilometrów, a także wykonywaniu paru zadań dla poszczególnych nacji w tym przykładowo dla Sportian, śmiem twierdzić, że Ring Fit Adventure to idealne rozwiązanie dla kogoś kto chce połączyć przyjemne z pożytecznym. Wedle mojej opinii ta gra zasługuje na mocną 8! Trochę brakuje jej do ideału, bo występują pewne mankamenty jak choćby wspomniany przeze mnie wybór ćwiczeń przy walkach, który znacząco wpłynął na ocenę, albo niewypał z grą muzyczną. Jednak nie są to wady, które uniemożliwiają w pełni cieszyć się grą!. Bo jak już mówiłem, w takie gry trzeba się po prostu wczuć i zaangażować całym sobą! A to właśnie na tym polega magia Nintendo!