Bijatyki to gatunek, który powoli jest zarzynany przez deweloperów. Jak nie nachalne mikrotransakcje to wypuszczenie niepełnej gry z ograniczoną ilością bohaterów, a resztę trzeba dokupić w DLC. Długo trzymałem się z dala od mordoklepek, aż tu pojawił się SFV, którego nie omieszkałem wypróbować! Zapraszam więc do recenzji, jak zwykle pod tekstem materiał wideo!
Na wstępie muszę zaznaczyć, że grę posiadam z subskrypcji PS Plus, i jest to wersja Champion Edition, także zawartość pudełkowego “surowego” wydania może się różnić, względem tego co zobaczycie przeczytacie w recenzji.
Przy grach z gatunku bijatyk chyba nie ma co się rozgadywać o historii i fabule bo służy ona jednemu. “Aaaa! Jestem mega mocny nikt mnie nie pokona!”, po czym zjawia się ktoś kto spuszcza mądrali łomot, ewentualnie “poszukuje siły, jestem jeszcze niegotowy na ostateczne starcie” I tak dalej i tak dalej. Szkoda, że w większości przypadków właśnie tak jest. Street Fighter to zupełnie inna bajka i do takiego Tekkena czy Soul Calibura, nie wolno go porównywać. Dodam tylko, że jestem oddanym fanem króla żelaznej pięści.
Ryu vs Ken klasyczny pojedynek
No ale skupmy się na tym co mamy w SFV bo istnieje tam pewien podział. Jest coś takiego jak Historia postaci i jak to ja nazywam “Fabuła właściwa”, którą trzeba pobrać z PS/MS store… no i czy ja czegoś nie mówiłem o zarzynaniu gier…? Fabuła jako DLC… Całe szczęście, że darmowe! Ale już sam fakt rozwiązania tego w ten sposób jest dla mnie oburzający.
W trybie Historii postaci mamy tylko niewielkie urywki lub fragmenty tego co działo się przed albo po “fabule właściwej”. Składa się on z podstawowego roostera postaci i zwykle nie są one rozbudowane na więcej niż dwie, trzy walki na zawodnika. Natomiast w pobranej historii akcja opowiada o niecnych celach organizacji zwanej Shadaloo (Szadaluu), która dowodzona jest przez Bisona (Bajsona). Po raz kolejny zamierza on przejąć kontrolę nad światem, tym razem za pomocą tak zwanych czarnych księżyców. I jak to bywa w walkach dobro kontra zło nasi uliczni wojownicy muszą temu zapobiec.
Lubie mieć zawsze 100%
Po rozczarowaniu związanym z “opcjonalną” fabułą przyszedł czas aby sprawdzić swoje umiejętności w walce. W myślach wspominam czasy jak pierwszy raz zagrałem w SF na automacie i SNESie, pamiętacie to uczucie? Tak! Tutaj czuć ten sam feeling! I jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że nie potrzebuje arcade sticka ani innych kontrolerów do bijatyk by robić bezproblemowo Hadouken’a! Gra jest piekielnie grywalna nawet na zwykłym padzie! Bez większych problemów byłem wstanie wyklepać sekwencje ataków specjalnych na kontrolerze, możecie sobie tylko wyobrazić moja ucieszoną mordkę za każdym razem gdy odpalał się finisher! Ale żeby nie było tak kolorowo, to przyznaję się bez bicia nie grałem w multi, nie jestem masochistą i zdaję sobie sprawę, że zebrałbym tak srogie baty, że odechciałoby mi się w ogóle grać. Więc to odczucie i grywalność tyczy się tylko singla. Pozwolę sobie troszkę tutaj pomarudzić o balansie zawodników. Jednak nie ukrywam, że też może to być bardzo subiektywne marudzenie, bo jednymi grało mi się znacznie łatwiej niż innymi.
Hadouken!
No ale skoro jesteśmy już przy postaciach, to teoretycznie mamy dostęp do 40 zawodników, bo jak wiadomo zawsze jest jakiś haczyk… Teoretycznie, bo aby ich odblokować, oczywiście przypomnę, że mówimy o wersji Champion Edition, musimy uzbierać odpowiednią ilość wirtualnej waluty, lub kupić ją bądź bezpośrednio samych bohaterów, za prawdziwe pieniądze! No i o ile to pierwsze rozwiązanie, grać aby zdobywać walutę i odblokowywać postaci jest dla mnie logiczne, tak to drugie no cóż… Niby nikt nas do niczego nie zmusza, ale pozostaje ten niesmak, zwłaszcza w przypadku kupienia gry. Bo mimo wydania pieniędzy dalej nie mamy do nich dostępu. Jednak dalej jest pewne ale, i posłużę się tutaj przykładem z własnego doświadczenia. Ukończyłem cały tryb Historii z początkową ilością bohaterów w 100%. To starczyło mi na zakup JEDNEGO, powtórzę JEDNEGO bohatera! Rozegrana fabuła właściwa, nie odblokowuje postaci, mimo, że w trakcie jej trwania gramy bohaterami, do których nie mamy dostępu w swobodnej rozgrywce. Ale do czego zmierzam. Uzyskanie odpowiedniej ilości waluty aby nie wydawać pieniędzy jest tak żmudne i czasochłonne, że zupełnie odechciało mi się to robić. Tak więc nikt nie zmusza nas do sięgania we własny portfel, no ale sami widzicie. Trzeba mieć tyle samozaparcia co sam Ryu przy opanowaniu jego sekretnej techniki.
Do tego dochodzi także skąpa ilość aren, te co są dostępne są wykonane pięknie i nie mogę powiedzieć złego słowa, ale jest ich mało… powtarza się tutaj sytuacja analogiczna co z bohaterami. Please pay me more…
Odcinanie kuponów zmora dzisiejszych gier
Jak już wspomniałem o wyglądzie aren to nie sposób powiedzieć także kilku słów o tym jak wygląda cała gra. Przyznam się szczerze, że gdy widziałem screeny w internecie to nie kupiłbym tej gry. Jednak gdy zagrałem osobiście, zmieniłem zdanie o 180 stopni! Wszystko wygląda kolorowo, żywo i jaskrawo, wydaje się takie pełne energii. Cell shadowa grafika wpisuje się tutaj idealnie do całego konceptu gry, a ponieważ wszystkie przerywniki fabularne przypominają często karty komiksu, to mamy zachowaną ładną i estetyczna spójność. Przytoczone wcześniej areny zachowane w tym samym jednolitym stylu graficznym również cieszą oko i nie dostrzegłem tam nic co wpłynęłoby negatywnie na pozytywny odbiór. Tyczy się to także naszych bohaterów od razu przypomina mi się SFII, widać, że Capcom sięgnął do korzeni. Natomiast głównym moim ale są same modele postaci. O ile przekokszonego Ryu czy Kena z bicepsem większym niż jego głowa da się przeboleć tak Chun Li czy inne damskie postacie wyglądają w tym przypadku jak karykatury. Już u męskich bohaterów da się zauważyć nazwijmy to “ciekawe” dysproporcje rąk i stóp względem reszty ciała, ale u kobiet no takich rzeczy dawno nie widziałem i nie nie chodzi tu o cycki ;)!
Skąpo ubrane wojowniczki to dodatkowa atrakcja ;)
Skoro omówiliśmy już wideo przejdźmy do audio. Byłem bardzo mile zaskoczony tym jak przyjemnie gra mi się przy akompaniamencie słyszanej muzyki w słuchawkach. Ta w menu głównym buduje bardzo fajny nastrój taki przygotowujący do walki, to taki drobny detal a zawsze cieszy. Kolejną sprawą jest możliwość wyboru lub też zmiany głosu danej postaci. Możemy wybrać domyślną czyli angielską, lub też zmienić głosy na japońską ścieżkę dźwiękową. Szkoda tylko, że te dwie to jedyne do wyboru bo postacie jak wiadomo są z różnych zakątków świata i miło by było usłyszeć ich rodzime akcenty, jednak zdaję sobie sprawę, że to generowałby spore koszty podczas produkcji tak więc nie uznaję tego za minus.
Chciałbym wystawić Street Fighterowi wysoką ocenę ale mimo szczerych chęci nie mogę. Mimo wspaniałego gameplayu, całkiem fajnej i spójnej koncepcji graficznej to niestety ale fragmentaryzacja gry, a już zwłaszcza gdy zabiera się bohaterów aby dodatkowo zarobić, grzebie wszystkie wspaniałe produkcje. Dlatego nie mogę wystawić oceny większej niż 5/10. Kolejnym gwoździem do trumny było odseparowanie fabuły od zawartości głównej. Niestety ale nie tedy droga i żadna gra, która wymusza na nas jakiekolwiek zakupy nie będzie traktowana łagodnie w moich recenzjach.