Wielbiciele Ratcheta, którzy nie mogą w niego zagrać ze względu na ekskluzywność tytułu, w końcu doczekali się godnego reprezentanta a może i odpowiednika na Xboxy oraz PC-ty. The Gunk to przygodowa gra akcji, która pełnymi garściami czerpie inspirację z przygód sympatycznego Lombaxa. Czy gra dorównuje ekskluzywnej grze Sony? Tego dowiecie się z tej recenzji.
Fabuła nie jest zawiła, choć nie brakuje jej także małego plot twistu, trzeba również zaznaczyć, że przygotowana jest z myślą o mniej hardkorowym graczu. Naszą główną bohaterką jest Rani, razem ze swoją przyjaciółką Beck’s oraz sympatycznym robotem o imieniu CuRT przemarzają galaktykę w poszukiwaniu surowców nadających się na handel. Tak właśnie trafiają na planetę, gdzie Beck zarejestrowała silny sygnał będący potencjalnym źródłem mocy. W trakcie poszukiwań okazuje się, że planeta jest zainfekowana czymś co bohaterka nazwała Glutem (z ang. The Gunk). Tenże glut powoduje silne zakłócenia radiowe przez co Rani nie ma, jak się kontaktować ze statkiem. Bez komunikacji nie ma sygnału, a bez sygnału nie odnajdzie źródła mocy. Jedyną opcją jest wsysanie gluta za pomocą sztucznej, cybernetycznej ręki Rani.
Podczas rutynowego już wsysania gluta, Rani odkrywa, że na planecie jednak jest coś więcej niż tylko surowce. Istnieje tu także życie. Spostrzega, że oczyszczając planetę przywraca ją również do naturalnego stanu równowagi ekologicznej. Bohaterka wbrew obawom Beck’s bez zastanowienia postanawia nie zostawiać tak planety na pastwę gluta. Teraz ruszamy na wspaniałą choć nieco krótką przygodę ratowania świata przed wszechogarniającym go glutem. Czas jednak pokaże, że nie tylko on stanowi tutaj zagrożenie i aby ocalić ten ogród będziemy musieli pozbyć się jego Ogrodnika (z ang. Gardener).
Wessij, wessij wszystko!
Nie ma tego co ukrywać. The Gunk czerpie swoją inspirację z przygód Lombaxa znanego użytkownikom PlayStation. Styl jak i mechanika do złudzenia przypominają przygody Ratcheta. Nie jest to obraza dla gry. Wręcz przeciwnie! Jak się uczyć to od najlepszych. Najlepiej obrazuje to główne założenie mechaniki. Oprócz wsysania gluta za pomocą mechanicznej ręki Rani, to dodatkowo skanujemy wszystko co znajduje się w zasięgu bohaterki czymś na wzór czytnika kodów kreskowych. Laserowy skaner działa jak ten u kasjerki z biedry kasującej nasze zakupy, celuje i pach produkt kupiony! To pozwala nam odkrywać na co natrafiliśmy w otaczającym nas świecie. Będzie to dla nas również przydatne, gdy spotkamy elementy flory, które da się wykorzystać w rozgrywce. Skanować możemy również faunę, a także pozostałości po dawnej cywilizacji. Skanując obiekty zdobywamy poziom doświadczenia, a to z kolei odblokowuje nam ulepszenia stalowej ręki. Pulsacyjne działko, zostawianie pułapek, czy większy obszar wsysania gluta. Dodatkowo ulepszyć możemy także właściwości samej Rani jak sprint, czy większą wytrzymałość. W zasadzie na tym można by zakończyć opis mechaniki. Lwią część gry stanowi właśnie wessanie gluta i zeskanowanie świata, aby poznać co możemy w nim zrobić. Na szczęście gra mimo prostoty mocno nas wciąga! Dlatego dodano także mniejsze urozmaicenia. Jak walkę z glucianymi kosmitami a także proste rozwiązywanie zagadek, aby odblokować dalszą drogę. Tyle proste jak budowa cepa, ale w zupełności wystarcza. Dzięki temu skupiamy się na opowiadanej nam historii.
W sumie jedyna rzecz jaka mocno mi przeszkadzała w trakcie rozgrywki to skok głównej bohaterki, który ciężko wymierzyć w odległości. O co dokładnie mi chodzi? Często podczas skoku nie podejdziemy w odpowiednie miejsce i Rani nie doskoczy do platformy naprzeciwko żeby złapać się jej krawędzi. To jednak wraz z przyzwyczajeniem i własną kalibracją zachowania szybko mija, niemniej jednak chciałem o tym powiedzieć.
I siup na sam dół!
Ogromnym plusem gry jest jej grafika. Gra może nie wykorzystuje Ray Tracing’u, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. The Gunk udowadnia, że przy odrobinie chęci ze znanych technologii można wykrzesać naprawdę wyjątkowe doświadczenie. I tak dobrym przykładem może być to jak gra stopniowo wprowadza nas w swoje piękno. Rozgrywka z początku wydaje się szara, nijaka i taka bez koloru. Natomiast gdy odkryjemy, że wessanie gluta oczyszcza i uzdrawia planetę czyniąc ją piękną i kolorową scenerią, to nie możemy przestać podziwiać tego jak wspaniale wygląda otaczający nas świat! Dosłownie takie było moje odczucie. Lokacje, są wyjątkowo dopieszczone, owszem korytarzowe, ale dopieszczone. Osobiście uważam jednak, że korytarzowość nie jest zła, gdy jest na co popatrzeć. Zdecydowanie wole właśnie takie rozwiązania niż otwarty a pusty świat. No ale wracając do samej grafiki. Nawet te szare i zagluciałe lokacje mają w sobie urok. Nie są pozbawione detali a także nie są wykonane na tak zwane „odwal się”. Doceniam to bardzo, bo proporcja, kiedy widzimy ten piękny świat i ten brzydki to z grubsza 50/50. Dlatego twórcy postąpili mądrze nie idąc na łatwiznę. Jeśli chodzi zaś o ten bajkowy, kolorowy i przywrócony do życia to zdecydowanie nie mam się do czego przyczepić. Flora, a także otaczające nas scenerie nieożywione, skały, kamienie i inne elementy wyglądają po prostu bajecznie ładnie.
Celowo nie wspominam o żadnych istotach, bo tych na naszej drodze spotkamy wyjątkowo niewiele. W ciągu około 7h rozgrywki napotkamy tylko coś na wzór jelenia, który do złudzenia przypominał zwierzęta żyjące na Pandorze znanej z Avatara Camerona i jakieś pojedyncze robaczki. No i tu dochodzimy do sedna sprawy. Mimo bajecznej grafiki, ślicznych lokacji, które nie kryją się z tym, że inspirowane były właśnie tym uniwersum, to nie spotkamy tu życia w postaci fauny. Trochę szkoda, niemniej jednak jest to uzasadnione w logiczny sposób, bo w drodze przystosowania planety do życia najpierw pojawia się roślinność, potem bardziej złożone organizmy. Jest to dalekosiężna teoria, ale przynajmniej ma sens. Co jeszcze mi nie pasowało? Wygląd głównych bohaterów. Nie wiem jakoś nie siadły ich mi modele. Karły metr pięćdziesiąt to nie moja bajka. Po prostu jakoś tak i już. Modele Rani i Beck’s zupełnie nie pasowały mi do całego konceptu gry, wydały mi się zbyt dziecinne? Wiem, że to subiektywna opinia, ale mam nadziej, że ktoś jeszcze miał podobne odczucia. Jeśli tak zostawcie na ten temat komentarz. Dodatkowo ich mimika często zawodziła, niestety widać to nie tylko w samej grze co i na filmikach. Gdyby były to sporadyczne epizody machnąłbym ręką, ale z natury jestem czepialski więc nie mogłem tego pominąć. No i jeszcze menu gry hmy… nie wiem jak mam to skomentować. Pasuje jak pięść do nosa, totalnie wyrwane z całości i bardzo odpychające. Co ciekawe sam interface rozwoju bohaterki w statku jest podobny, ale już jakoś tak wydaje się bardziej dopracowany.
Grafika to zdecydowanie najmocniejszy element gry.
Klasycznie na koniec zostawiam sobie kwestie audio. Pierwsze co uderza to brak lokalizacji, nie mówię już o pełnym dubbingu, ale chociaż o polskich napisach. Wiecie mi osobiście to nie przeszkadza i wyłapie po angielsku każdy smaczek czy grę słowną, jednak gra przewidziana jest powiedzmy dla mniej hardcorowego gracza, więc nie do końca to rozumiem. Nie zmienia to faktu, że oryginalne głosy są dobrane bardzo fajnie i przyjemnie się ich słucha. Kolejną rzeczą na plus jest przygrywająca w tle muzyka. Nie odstraszyła mnie i nie męczyła uszu, więc nie ma co narzekać ani negatywnie do niej podchodzić. Niektóre kawałki słuchało się całkiem przyjemnie.
The Gunk to bez wątpienia produkcja, w którą warto zagrać. Prosty i strasznie wciągający pomysł robi tutaj robotę. Gra ma mnóstwo uroku niczym Ratchet na PlayStation, fajną nieskomplikowaną i zarazem wciągająca fabułę w stylu od zera do bohatera. Sam Gameplay jest solidny i również nie mam zarzutów. Dlatego bez większego wahania wystawiam tej grze ocenę 8/10. Niestety nie mogę dać wyższej noty, bo czuć, że to dopiero początek i kilka rzeczy można by jeszcze tutaj poprawić a także wycisnąć z tego tytułu nieco więcej. Kiedyś, gdy może powstanie część druga to bez wątpienia będzie to gra, która powalczy o dziesiątki. Na razie to godny klon Ratcheta i Clanka ale bez tak wypasionych mechanik i efektów wizualnych.